Jak feniks
„…tylko pozornie stoi w cieniu głośniejszych tytułów…”
W Netfliksie mniejszym zainteresowaniem cieszą się filmy dokumentalne. A szkoda, bo są równie interesujące, co niektóre fabularne produkcje. Jedną z odkrytych perełek tego działu potentata streamingowego jest film „Jak feniks” skupiający się na paraolimpijczykach. Oprócz nich poznajemy początki ruchu paraolimpijskiego oraz dramatyczną walkę o przeprowadzenie igrzysk w Rio w 2016 roku. Poruszające jak dramat, miejscami trzymające w napięciu jak thriller i jednocześnie bardzo inspirujące, wręcz humanistyczne kino.
Najbardziej znaną postacią z grona osób pracujących przy tym filmie jest kompozytor Daniel Pemberton. Nie będę krył jak wielką sympatią darzę tego Anglika i na każdy jego score czekam. I znowu jestem zdumiony kreatywnością oraz energią, która inspiruje i zarazem daje potężnego kopa adrenaliny. Jak połączyć to wszystko ze sobą?
To się wydaje bardzo proste: wymieszać elektronikę z orkiestrą i napisać kilka tematów. Pierwszy motyw ukrywa się w utworach, gdzie w nawiasie jest tytuł filmu, czyli „Rising Phoenix”. Temat ten rozkręca się powoli, by z każdą sekundą zintensyfikować się: przyspieszona perkusja, szarpiąca gitara oraz fanfarowe dęciaki. Nawet jeśli pojawi się chwila oddechu (środek „Superheroes”, przypominający pompującą maszynę początek „The Starting Blocks”) jest ona pozorna i za chwilę znów uderza siłą pięści boksera. Wyjątkiem od tej reguły jest „Rise From The Ashes”, które przez większość czasu jest bardzo wyciszone i zdominowane przez smyczki. Dopiero w finale dochodzi do eksplozji znajomego tematu, atakującego uszy. Podobny styl utrzymuje równie dynamiczne „Peacock vs Pistorius”, w połowie kompletnie zmieniające tempo oraz klimat, w czym pomagają smyczki i dęciaki; a także niemal finałowe „Final Point”, zdominowane przez tykającą perkusję.
Osobny temat dotyczy założyciela paraolimpiad, sir Ludwiga Guttmanna. Delikatna melodia grana jest głównie przez poruszające solo skrzypiec („Ludwig Guttmann”) wspieranych przez fortepian. Najciekawsze jednak rzeczy dzieją się w tle: trzaski i przemielone dźwięki wybuchają w oddali niczym pociski. Znając pochodzenie tego człowieka, taki podkład nabiera sensu. Czasem ten motyw otrzymuje epicki charakter („Rome 1960, the First Paralympics” z bardziej rockowym zacięciem w środku), ale bywa też smutny (krótkie „Refugees”) czy wręcz elegijny („A Minutes Silence”). Melodia bywa też grana przez fortepian („Under the Water I”, „A Simple Idea”), nadający jej intymnego charakteru.
Anglik ciągle próbuje zaskakiwać kolejnymi pomysłami – czy to dodając kobiecą wokalizę (niemal sakralne „Bebe”, troszkę podniosłe „Victus” lub zmieniające nastrój „Final Point”), spokojnie pulsując elektroniką w stylu lepszej wersji RCP („Preparation”, „Running for the People”), podkręcając intensywność smyczkami („Tatyana Fields”) lub kojąc zmysły pojedynczymi dźwiękami fortepianu („Ghost Bell”).
Wróćmy jeszcze do głównego tematu. Dla Pembertona jest on także podstawą piosenki „Rising Phoenix”. Utwór ten wykonuje troje raperów, którzy są… niepełnosprawni i jest to cholernie energetyczny kawałek. Nawijany z charyzmą i pasją, której nie powstydziliby się tzw. normalni ludzie. A żeby się piosenka nie znudziła, dostajemy też jej wersję instrumentalną, równie świetną.
Pemberton kolejny raz to zrobił: zaskoczył i stworzył jeszcze jedną, bardzo interesującą pracę, która znakomicie współgra z filmem. I choć maestro bardzo mocno pracował w 2020 roku (w końcu zrobił aż pięć filmów), „Rising Phoenix” tylko pozornie stoi w cieniu głośniejszych tytułów, jak „Proces Siódemki z Chicago”. Jeśli macie szansę, nadróbcie zarówno film, jak i napisaną do niego muzykę – bardziej motywacyjnego dzieła obecnie na rynku nie ma.
0 komentarzy