„…intrygująca mieszanka…”
Guy Ritchie w czasie związku z Madonną przechodził bardzo poważny spadek formy. Zaczęło się od marnego „Rejsu w nieznane”, od którego niewiele lepiej poradził sobie gangsterski „Revolver” z Jasonem Stathamem. Tej opowieści o zemście przy użyciu doskonałego kantu zarzucano pretensjonalność, mętność fabuły oraz przerost formy nad treścią. Formy bardziej pasującej do Davida Lyncha, pozbawionej ciętych dialogów oraz humoru, który ustępuje miejsca niemal filozoficznym kwestiom związanych z pokonaniem wewnętrznego wroga. Dla mnie to intrygujące, choć bardzo wymagające kino.
Początkowo reżyser chciał wykorzystać tylko i wyłącznie muzykę źródłową, głównie klasyczną. Jednak w trakcie produkcji zmienił zdanie, decydując się dać więcej miejsca ilustracji i pozostawiając utwory źródłowe jedynie w kilku wybranych miejscach. Zadanie napisania oryginalnej muzyki otrzymał Nathaniel Méchaly, będący wówczas twórcą na początku swojej drogi artystycznej. Później Francuz stał się rozpoznawalny dzięki trylogii „Uprowadzona”. Do pracy nad dziełem Ritchiego maestro sam grał na Mino Moogu oraz syntezatorach, wspierany tylko przez perkusję Maxime’a Garoute’a.
Efekt finalny to mieszanka jazzu z psychodelią, która tworzy bardziej oniryczny klimat, pełen mroku i tajemnicy. Taka eklektyczna mieszanka to znak charakterystyczny filmów Brytyjczyka, używany przezeń aż do „Rock’n’Rolli”. Méchaly bardziej stawia na klimat niż tematykę, co zawsze działa jako broń obusieczna. Z jednej strony może z każdym utworem pójść w innym kierunku, ale z drugiej brakuje im jakiegoś konkretnego spoiwa tematycznego.
Początek albumu to jazzowy entourage w kasynie, gdzie ten minimalistyczny styl podkreśla tempo oraz adrenalinę ludzi uzależnionych od hazardu. Nie ważne czy mówimy o powoli rozkręcającym się „Revolver”, prowadzonym przez szybką perkusję „Casino”, czy „To Never Miss” z agresywniejszą elektroniką. Pozornie wydaje się to brzmieć aż nadto znajomo, jednak jest parę wyróżniających się na tle reszty tricków, które nie pozwalają na nudę (nagła cisza w utworze tytułoweym, elektroniczna perkusja oraz buczenie w „Later That Night”).
Najbardziej zaskoczyły mnie tutaj dwa utwory, zrobione w bardziej orkiestrowym stylu. Cięższe, o wiele mroczniejsze wejścia smyczków skupione wokół głównego antagonisty oraz braku kontroli nad sobą kontrastują mocno z resztą muzyki. Powolne „Fear Me” z cięciami wiolonczeli i mocno poruszającymi smyczkami w finale oraz o wiele bardziej wyciszone „Purple Requiem” z chórem w tle mają najsilniejszy ładunek emocjonalny względem całej reszty.
Niestety, nie obyło się bez ilustracyjnej tapety. Są to momenty przesilenia, jak w „Eddie’s Story” czy „To Never Miss”, gdzie perkusja oraz elektronika mogą mocno szarpnąć za uszy. Czasem melodia zaczyna się cicho, by zaatakować pojedynczymi dźwiękami ambientu – jak w „Jack Accident”. To są na szczęście rzadkie sytuacje, choć mogą wybić z rytmu.
Jest też wspomniana muzyka źródłowa, która na albumie przeplata się ze scorem, co doprowadza do dźwiękowego chaosu. Obowiązkowa muzyka poważna zostaje poddana współczesnym modyfikacjom w postaci perkusyjnego bitu i elektroniki, jak choćby „Opera” („Nisi Dominus” Vivaldiego). Wyjątkiem pozostaje tu fortepianowe „Gnossienne No. 1” Erika Satiego. Reszta numerów intryguje, jak rozpędzające się „Atom’s Bomb” zespołu Electrelane, zremiksowane „Mucchio Selvaggio” Ennia Morricone (do tego utworu powstał teledysk promujący film) czy jazz-rockowy popis Davida Axelroda. Trafił się też jeden niewypał, czyli ośmiominutowe „Ask Yourself” niejakiego Plasticmana. Nie dość, że zaczyna się rozmową telefoniczną oraz i dłuuuuuuugą ciszą, to wchodzący monotonny dźwięk Mooga usypia, a przełamanie rytmu w połowie, za pomocą perkusji i zniekształconego głosu, drażni.
Najbardziej zadziwiające w muzyce do „Revolvera” są te rzadkie momenty, w których pojawiają się dźwięki nie tworzone przez instrumenty. Otwierane drzwi od samochodu czy wystrzał z pistoletu może wydają się mniej inwazyjne niż wplecenie dialogów, ale dla mnie to nadal ciało obce. Ogółem jest to intrygująca mieszanka, choć wielu melomanów może odrzucić swoją eklektycznością. Mocna trójka z połówką ode mnie.
0 komentarzy