Przygody Bernarda i Bianki, to jednocześnie jedne z najprzyjemniejszych, jak i najmniej popularnych kreskówek Disneya. Być może ma to związek z ich pierwotną formą – część pierwsza jest filmem dość surowym, tak pod względem kreski, jak i fabuły; a przy tym także wielce dojrzałym dziełem. To film bardzo wyciszony, wręcz spokojny, a więc daleki od współczesnych, rozbuchanych bajek, pełnych popkulturowych odniesień. Dopiero sequel proponuje nam trochę bardziej zwariowane perypetie oraz barwniejszą formę, choć i jego fabuła jest ‘przyziemna’, jak na produkcję o gadających gryzoniach.
Oryginalny film zilustrował bardzo trafnie Artie Butler, jednak jego praca nie doczekała się odrębnego albumu – na rynek wypuszczono jedynie single z kilkoma piosenkami dopełniającymi fabuły. Piosenki te znajdziemy także na wznowieniu ścieżki dźwiękowej do części drugiej, która w nowym milenium została przez studio Disneya odpowiednio odnowiona. I choć mają one stosowny dopisek ‘bonusa’, to są mimo wszystko najjaśniejszym punktem wydawnictwa.
Te trzy przeboje – z których jeden nominowany był swego czasu do Oscara – perfekcyjnie oddają atmosferę filmu, a co za tym idzie także daleko im do największych, pełnych energii hitów, z których Disney słynie. Bije od nich niecodzienna aura, niesamowity wręcz spokój ducha, ciepło i jakiś podskórny optymizm. Duża w tym zasługa zarówno prostych, skromnie dawkowanych słów Carol Connors, jak i kojącego głosu Shelby Flint, którą słychać w filmie, a która bardzo ładnie uzupełnia się z oryginalnym i równie hipnotyzującym dubbingiem panny Bianki w wyk. Evy Gabor (a w wersji polskiej Ewy Złotowskiej). Naprawdę piękne, chwytające za serducho kawałki, wyjęte jakby z kompletnie innych, magicznych czasów.
W oczywistej opozycji doń stoi reszta albumu, na który składa się kompozycja weterana filmówki, Bruce’a Broughtona do części drugiej. Tak, jak i film, jest to muzyka nastawiona głównie na akcję oraz – w nieco mniejszym, nienachalnym stopniu – egzotyczne lokacje słonecznej Australii. I choć maestro zaczyna z naprawdę grubej rury, bo od świetnego, dynamicznego tematu przewodniego, jaki łatwo wbija się w pamięć, to niestety gros jego pracy mickey-mousingiem stoi – i to momentami wyjątkowo nachalnym, za dosłownym, a przez to niekiedy irytującym poza ruchomymi, rysowanymi kadrami.
Szczęśliwie mamy do czynienia z dość trafnym doborem najważniejszych motywów, które są krótkie tak same w sobie, jak i zebrane do kupy. Czyni to całość zjadliwą propozycją nie tylko dla fanów małych myszek – nawet, jeśli jedynie kilka utworów potrafi się w pełni obronić poza kontekstem. To bowiem technicznie świetna, a tematycznie bardzo dobra ścieżka dźwiękowa na pełną orkiestrę w starym stylu – zbyt mocno jednak podporządkowana ekranowym wydarzeniom, by móc w pełni satysfakcjonować podczas samodzielnego odsłuchu.
Lecz dla tych kilku fragmentów (odpowiednio wyeksponowanych na wrażeniometrze oraz w filmie) i wspomnianych piosenek warto sięgnąć po rzeczone wydawnictwo bez chwili namysłu. To ładna, pomysłowa i atrakcyjna muzyka, która wywiązuje się ze swojego zadania z nawiązką. Gorąco polecam i małym, i dużym, i średnim poszukiwaczom przygód.
0 komentarzy