Dokładnie rok temu opisywałem muzyczne przygody „Bernarda i Bianki w krainie kangurów”. Teraz miłą niespodziankę sprawiła wytwórnia Intrada, która w swojej Specjalnej Kolekcji wypuściła rozszerzoną ilustrację z animowanego, nieco zapomnianego hitu Disneya. Ponad 70 minut materiału (z którego znaczącej większości nigdy wcześniej nie opublikowano) umieszczono w 35 utworach, z których trzy to bonusowe wersje alternatywne poszczególnych tematów. Całość opatrzono natomiast numerem 346, opakowano estetyczną grafiką, dorzucono doń książeczkę z opisami i wyceniono na 20 dolarów amerykańskich.
Jak już pisałem w poprzednim tekście, ilustrację powierzono Bruce’owi Broughtonowi i uczyniono to głównie przez wzgląd na jego nominowaną do Oscara muzykę z westernu „Silverado”. Zaowocowało to jedyną pracą do kina animowanego w całej karierze maestro. Szansa, którą kompozytor jak najbardziej wykorzystał. Jak sam wspomina, producenci wręcz wymusili na nim etniczny klimat ścieżki. Było to o tyle dziwne, że Australia (miejsce akcji filmu) nie może pochwalić się specjalnie dużą możliwością wyboru w tej kwestii, zatem Broughton zmuszony był zaimportować nieco dźwięków z innych kontynentów kojarzonych z awanturniczą przygodą – Afryki i obu Ameryk. Zrobił to jednak na tyle sprytnie, iż gotowa kompozycja to Antypody pełną gębą – o czym przekonują odpowiednio odświeżone taśmy z jej zapisem.
Oczywistym atutem tej pozycji jest zatem lepszy, bogatszy dźwięk względem wcześniejszych wydań, z których część kompozycji znajdziemy tutaj pod dokładnie takimi samymi nazwami. Kilka innych nieznacznie zmieniło z kolei swoje tytuły. I tak „Answering Faloo's Call” to teraz po prostu „Answering the Call”, a „At The Restaurant” nosi miano „The Restaurant Scene”. „Cody's Flight” znajdziemy pod hasłem „Cody Rescues Marahute / At The Nest”, a „Cody Finds The Eggs” i „Bernard The Hero” także stały się częścią większych utworów. Z wiadomych względów te pozamieniały się również miejscami na trackliście, którą dodatkowo ubarwiają wspomniane dodatkowe aranżacje melodii z „Message Montage”, „The Restaurant Scene” i „Bernard The Hero”. Nie różnią się one wielce od fragmentów ostatecznie w filmie użytych, ale też nie są jedynie zbędnym zapychaczem krążka.
Nie znajdziemy na nim rzecz jasna piosenek z części pierwszej (która może doczeka się kiedyś odrębnego wznowienia), a cała reszta płyty to już świeży materiał dotyczący sequela – wraz z dwoma kompozycjami w nim finalnie nie użytymi („Eggs” i „Wilbur The Mom”). Czy warty inwestycji? Cóż, na pewno prezentuje nieco większą różnorodność pracy Broughtona, pozwala zagłębić się w detale partytury i nieco bardziej docenić jej kunszt. Wśród nowych utworów nie znajdziemy jednak nic, czego nie oferują nam podstawowe tematy, a i siła ich oddziaływania, frajda płynąca z odsłuchu tychże również jakby nieco mniejsza.
Za wyjątkiem może marszowego „Launch The Back Brace” właściwie żadna z wcześniej nie publikowanych ścieżek nie zapisuje się w świadomości słuchacza z tą samą intensywnością. Kilka natomiast – jak „Arrival Down Under” czy romantyczne „Bianca's Kiss” – nie dostaje odpowiednio dużo czasu, by dostatecznie się rozwinąć, a co za tym idzie także przykuć uwagę na dłużej. Jak można się spodziewać na wierzch wypływa teraz także mickey-mousing oraz czysta ilustracyjność. Underscore może pochwalić się przy tym jednak całkiem dużą zjadliwością – w większości nie irytuje, a jego najmniej ekscytujące momenty z reguły niezauważenie przemykają sobie w tle. Niemniej tak długi soundtrack może wydać się miejscami męczący, a kilka jego minut to zwykła nuda, której wydawcy mogli melomanom oszczędzić.
Jakby jednak nie słuchać, to dalej solidna, kolorowa muzyka dla małych… byłaby jak znalazł, gdyby ci zdołali wysiedzieć przy tak potężnym wydawnictwie. Duzi, tudzież mali w dużych ciałach nie powinni mieć już z tym większych problemów, acz i im radziłbym najpierw zaznajomić się z poprzednimi, przystępniejszymi wydawnictwami. Rozszerzony album to raczej przygoda dla bardziej wprawionych eksplorerów. Tak czy siak ocena pozostaje bez zmian.
0 komentarzy