W czasach gdy żyjemy coraz szybciej, a świat wymaga od nas dokonań ponad miarę, bardzo łatwo popaść w nałogi. Używki wydają się być szybką i skuteczną odskocznią od codziennych problemów. Świat niestety nie jest tak prosty, jakby się mogło wydawać. Wszystkie trwogi nie odejdą w niepamięć tylko dlatego, że ktoś wciągnie biały proszek. Zażywanie narkotyków pociąga za sobą bardzo wiele niespodziewanych powikłań i ludzkich dramatów. Tak poważny problem jak uzależnienia znalazł oczywiście swoje odbicie w przemyśle filmowym. Z pośród wielu obrazów poświęconych problemowi używek, wybija się jeden – "Requiem Dla Snu". Film Darrena Aronofskiego zyskał status kultowego i jest dzisiaj uznawany za największe dokonanie reżysera. Ogromna popularność obrazu pociągnęła za sobą również sukces ścieżki dźwiękowej. Clint Mansell dzięki pracy przy tym dziele stał się bardzo popularnym kompozytorem. Znanym nie tylko wytrawnym słuchaczom soundtracków, ale i młodzieży która na co dzień słucha zupełnie innej muzyki. Jakie więc zalety zadecydowały o popularności tej ścieżki dźwiękowej?
Już od pierwszych dźwięków "Requiem Dla Snu" szokuje odbiorcę. Mocne uderzenie smyczków i niezwykle tandetnej elektroniki z "Summer Overture" może zaprawionego w bojach słuchacza soundtracków zdziwić, a nawet odpychać. Jednak z każdą sekundą tematu głównego pogarda dla utworu zamienia się w podziw. Niezwykłe minimalistyczne brzmienie intryguje w tak niespotykany sposób, że przez chwilę odbiorca nie może się skupić na niczym innym. Daje się porwać niezwykłemu klimatowi stworzonemu przez Clinta Mansella. Najważniejszy motyw filmu pojawia się również w wielu innych kompozycjach. Za każdym razem przyciąga uwagę i nie pozwala się od siebie oderwać. W miarę zagłębiania się w ścieżkę coraz bardziej nabiera na sile, co jest świetnym odwołaniem do scenariusza. Im bliżej końca historii tym większe jest uzależnienie głównych bohaterów.
Chociaż tą ścieżkę dźwiękową można zaliczyć do minimalistycznych, wcale nie oznacza to, że pojawia się w niej tylko jedna melodia. Niestety pozostałe nie są tak wciągające jak temat główny, żeby nie powiedzieć po prostu słabe. Poza tym wiele z nich zostało tak zaaranżowanych, że spokojnie nadają się do klubu nocnego, w którym puszcza się Techno. Tu świetnym przykładem są "Party", "High on Life" czy "Supermarket Sweep". Można więc przewidzieć, że niektórym będzie po prostu trudno przez nie przejść. Na krążku pojawia się również kilka naprawdę przygnębiających motywów, które dzięki przejmującej i dudniącej elektronice doskonale oddają uczucia głównych bohaterów: bezsens i niemoc. Bardzo ciekawa jest muzyka opisująca wątek miłosny filmu, niestety nawet ona nic przełomowego nie wnosi do soundtracku.
Zaskakującym przerywnikiem od depresyjnej całości płyty są: "Bialy & Lox Conga" i "Bugs Got a Devilish Grin Conga". Obie to piosenki z programu telewizyjnego który jest źródłem uzależnienia filmowej bohaterki Sary Goldfarb. Drugi utwór jest wyraźnie zafałszowany co jest kolejnym odwołaniem do scenariusza – kompozycja pokazuje niemoc bohaterki wobec choroby. Na płycie znajdziemy też wiele komputerowo doklejonych odgłosów. Od bicia serca, przez szum morskich fal i pisków mew, nawet po klakson. Znacząco pogłębia to sztuczność i tak już komputerowej muzyki. Za ostateczny kształt ścieżki dźwiękowej oprócz procesorów o dużej mocy obliczeniowej odpowiadał Kronos Quartet. Czteroosobowy zespół grający na instrumentach smyczkowych. Są to stali współpracownicy Clinta Mansella. Ich działania widoczne są szczególnie w ostatnich kompozycjach płyty gdzie muzyka pokazuje jaką cenę przychodzi zapłacić bohaterom za swoje nałogi. Przykładami mogą być agresywne "Southern Hospitality" czy "The Beginning of The End".
Muzyka Clinta Mansella prezentuje niewiarygodną jedność z obrazem. Z jednej strony doskonale spełnia swoje podstawowe zadanie. Z drugiej zaś ścieżka dźwiękowa dużo traci oderwana od poszczególnych scen. W wielu momentach eksperymenty kompozytora zwyczajnie nie nadają się do słuchania na krążku. Obejrzenie filmu pozwala lepiej zrozumieć dzieło Mansella i nadaje mu głębi. Patrząc z innej strony niektóre zalety tej ścieżki dźwiękowej ujawniają się dopiero gdy odbiera się ją całościowo. Jej podstawowym plusem jest specyficzny klimat. Klimat trudny i niebanalny. Z pewnością nie nadający się na każdą chwile, ale intrygujący i niezwykły.
Jest to soundtrack nietuzinkowy i trudno wystawić mu jednoznaczną ocenę. Muzyka jest bardzo brzydka i nieestetyczna ze strony technicznej, a królujące na niej poczucie "komputerowości" i sztuczności to duży minus. Utwory na płycie są niezwykle krótkie, czasem trwają zaledwie dziesięć sekund. Z drugiej strony temat główny jest niezwykle wciągający i elektryzujący, a muzyka wspaniale działa w filmie, doskonale uwypuklając jego głębię. Płyta ma bardzo specyficzny i charakterystyczny klimat, co jest jej główną zaletą. Zawsze znajdą się tacy którzy będą wynosić tą ścieżkę na piedestał i tacy dla których wysłuchanie całej płyty będzie drogą przez mękę. Nie wątpliwie jest to jednak soundtrack, który powinno się poznać. Osobiście niezbyt często wracam do "Requiem Dla Snu", odpycha mnie w tej partyturze udziwnienie jej brzmienia. Wystawiając ocenę tej ścieżce jestem rozbity, bo tak naprawdę żadne nutki czy gwiazdki nie są w stanie oddać prawdziwej wartości tej muzyki, gdyż nie mieści się ona w żadnych zwyczajnych miarach. Moja wysoka ocena ma być bardziej zachętą do przesłuchania soundtracku z "Requiem Dla Snu", niż obiektywną oceną, gdyż takiej nie da się wystawić tej muzyce. Mimo wszystkich wad polecam, gdyż bez wątpienia jest to score godny przesłuchania i wyrobienia sobie o nim własnego zdania.
Trója – temat główny to już legenda, ale album jest mocno nierówny i przydługi, w dodatku Mansell powtarza się tu bez tego magnetyzmu, co choćby w późniejszym Moon. W filmie zresztą muzyka też nie robi – poza wspomnianym tematem przewodnim – większego wrażenia.
amen
Bzdura, mnie cała płyta trzyma w napięciu od początku do końcu i ani przez moment nie nudzi. Dla mnie dzieło doskonałe. 😛
Chocolate Charms dla mnie najgenialniejsze na płycie
Tak dla odmiany zgodzę się z Danielosem, płyta w ogóle się nie nudzi, od pierwszej do ostatniej nuty trzyma w hipnotycznym napięciu (dlatego zresztą nieczęsto po nią sięgam). Obok „Źródła” czołowe osiągnięcie Mansella. 5 stawiam także z powodu fukncjonowania w filmie, ba, to nie muzyka w nim działa, ten film działa dzięki niej.
Wspaniała płyta, zawsze gdy jej słucham przypominają mi się poszczególne obrazy z filmu. Muzyka majstersztyk, film również 🙂
Recenzja jest napisana okropnym językiem. Autor mógłby popracować nad stylem.
Co do ścieżki dźwiękowej, to motyw przewodni rzeczywiście wciąga, ale cały soundtrack nie należy do tych, które puszcza się w samochodzie – w moim odczuciu.