Nikogo chyba nie dziwi, że muzykę do jednego największych sukcesów francuskiego kina ostatnich lat, nagrodzonego w Cannes i nominowanego do Oscara „Proroka”, napisał Alexandre Desplat. Ten największy eksport Francuzów w dziedzinie muzyki filmowej co roku wraca na własne podwórko i, co tu dużo mówić, ma komfort wybierania tego co najlepsze.
Jeśli jednak weźmie się pod uwagę tematykę „Proroka”, to zaangażowanie do niego Desplata nie wydaje się już tak oczywiste. Akcja w większej części dzieje się w więzieniu, wiele tu brutalnych, naturalistycznych scen kręconych w paradokumentalnym stylu – subtelna, wysmakowana muzyka twórcy „Malowanego welonu” wydaje się funkcjonować na zupełnie przeciwnym biegunie kinematografii, ale Desplat już nie raz pokazywał, że potrafi być elastyczny, a efekty jego pracy nierzadko zaskakują. Tak stało się i tym razem.
Muzyka w „Proroku” odgrywa specyficzną rolę. Dawkowana oszczędnie wznosi opowiadaną historię na inny poziom percepcji, odrywa ją od brutalnego realizmu w sferę symboliki. To tłumaczy coś, co na pierwszy rzut oka wydaje się zaskakujące, kompozycja Desplata jest w dużej mierze delikatna, łagodna, jakby wyjęta ze sfery snu. Takie jest chociażby „Les Ręves”, gdzie powolny, grany na cymbałach motyw połączony został z akompaniamentem wysokich tonów skrzypiec. W ten sposób kompozytor rozjaśnia mroki celi głównego bohatera, a zarazem nadaje jego losom wymiar przypowieści.
Tego rodzaju muzyka, w mniej lub bardziej udanym wydaniu, dominuje na płycie. Zwykle ma charakter ilustracyjny i jej meandryczność może nużyć („La Neige”), chociaż czasem delikatny detal, na przykład mocniejsze zrytmizowanie, potrafi wznieść ją na wyższy poziom („Visions”). Jeśli chodzi o aranżacje dominuje raczej ascetyczna forma (na co wskazuje już otwierający muzykę oryginalną „Un Prophète”). Desplat nie zapomniał jednakże o miłośnikach intensywniejszych wrażeń. W „Le Respect” pozwala sobie na epikę w niemal zimmerowskim stylu i trochę nieagresywnej elektroniki, epicki oddech ma też bodaj najlepsze na ścieżce „Gunfight”. W obydwu tych utworach Desplat osiąga mistrzowski efekt połączenia powtarzalnego, miarowego rytmu z powolnymi frazami smyczków. Tym niemniej całość zachowuje powolny, stonowany charakter. Mogłoby to nudzić, gdyby nie fakt, że ta partytura wciąga. Kompozytor stopniowo odkrywa karty, daje czas, by rozsmakowywać się w kolejnych dźwiękach, a zarazem dba, żeby w równych odstępach zapewniać dodatkowe atrakcje. Tę konstrukcję psuje tylko fatalne, ponad pięciominutowe „Le Pouvoir” następujące po czterech bodaj najciekawszych utworach krążka.
Na szczęście nie czyni tego w znacznym stopniu muzyka źródłowa, rozsądnie skumulowana na początku płyty, dzięki czemu łatwo można ją przeskoczyć, co potencjalnym słuchaczom sugeruję. Nie ma w sobie bowiem nic ciekawego. Wyjątek stanowi „Mack the Knife” z „Opery za trzy grosze” Bertolda Brechta. Ten utwór znajduje się wyjątkowo na samym końcu, tak jak rozbrzmiewa w finale filmu. Zapada on w pamięć bardziej niż cała muzyka napisana przez Desplata, ma bowiem kluczowe znaczenie dla jego wymowy. Jego obecność na wydaniu płytowym była więc nieodzowna.
Inny, już zupełnie niepożądany dodatek, stanowią fragmenty dialogów (lub dźwięków) z filmu. Do muzyki źródłowej zostały one wplecione jako osobne ścieżki, do muzyki oryginalnej zostały natomiast doklejone. Są one na tyle krótkie, że można nad nimi przejść do porządku dziennego, aczkolwiek nieco drażnią.
Ich obecność, a także niewskazane, ze względu na całościowy charakter muzyki, zamieszczenie piosenek psuje ostateczne wrażenie płynące z przesłuchania tej ścieżki. Tym niemniej jestem przekonany, że warto po nią sięgnąć, gdyż kilka jej fragmentów robi naprawdę spore wrażenie. Desplat zaś, jaki się za jej pośrednictwem jawi, nieco się różni od tego, do którego przywykli słuchacze (chociaż po „Drzewie życia” jest to teza dyskusyjna). Krótko mówiąc: rzecz bardziej niż solidna, a biorąc pod uwagę filmowe okoliczności i dotychczasową twórczość Desplata, niemal wyjątkowa.
Filmu nie znam, ale muzyka brzmi dość solidnie – inna sprawa, że jest mało atrakcyjna w kontekście albumu. Za ten dałbym 2,5, ale że nie ma połówek, toteż zmuszony jestem zgodzić się z trójką.
Mnie nie wciągnął. Ale za Visions szacunek