Psie pazury
„…może budzić skojarzenia z dziełami Nicka Cave’a i Warrena Ellisa…”
Ciągle jestem zadziwiony tym, że nadal powstają westerny. „Prawdziwe męstwo”, „Eskorta”, „Zjawa”, „Bone Tomahawk” czy remake „Siedmiu wspaniałych” pokazują jak wiele jeszcze można odkryć w teoretycznie znanym już miejscu jakim jest Dziki Zachód. Kolejnym tego przykładem jest (anty)western Netfliksa „Psie pazury” w reżyserii Jane Campion. Akcja skupia się wokół dwóch braci prowadzących ranczo w stanie Montana w 1925 roku, co są różni jak dzień i noc. Phil (Benedict Cumberbatch w olimpijskiej formie) żyje wśród kowbojów niczym macho, zaś George (zaskakujący Jesse Plemons) wydaje się bardziej elegancki i próbuje być częścią socjety. Relacje między nimi ulegają pogorszeniu, gdy George żeni się z wdową, sprowadzając ją na ranczo wraz z synem z poprzedniego małżeństwa.
Jak możecie wywnioskować, film jest bardziej psychologicznym dramatem w realiach Dzikiego Zachodu, gdzie wiele rzeczy nie zostaje powiedzianych wprost. Wszystko okraszone przepięknymi zdjęciami, imponującymi krajobrazami oraz podskórnie wyczuwaną aurą niepokoju, że w każdej chwili może dojść do wybuchu i tragedii. W tym ostatnim aspekcie swoje robi tutaj muzyka.
A za nią odpowiada Jonny Greenwood, potwierdzający swoje zdolności do tworzenia atmosferycznej, choć eksperymentalnej warstwy dźwiękowej. Można było się spodziewać użycia instrumentów kojarzonych z westernami: skrzypce, zestrojony fortepian, banjo czy kilka innych folkowych naleciałości. Poniekąd ta estetyka może budzić skojarzenia z dziełami Nicka Cave’a i Warrena Ellisa, ale to tylko fasada. Gitarzysta Radiohead musi za pomocą muzyki wejść do umysłu głównego bohatera, Phil Burbanka – inteligentnego, wykształconego faceta, który zamiast być częścią elit wybrał życie ranczera i kowboja. Czuć w tym pewien paradoks człowieka, który dostosowuje się do pewnego stylu życia (nie mycie się, palenie tytoniu, szorstkie nastawienie) i jednocześnie kryje parę tajemnic. Jak pokazać te różne twarze jednego człowieka? Te same cele odnoszą się też do innej postaci – Petera, pasierba George’a, absolutnie nie ukrywającego swojej „zniewieściałości” i sposobu bycia, który nie pasuje do danego świata.
Tą dwoistość pokazuje już „25 Years”, gdzie rytm wyznacza… wiolonczela grana jak banjo (czego to palce nie są w stanie zrobić ze strunami!), zaś w tle smyczki tworzą niepokojącą atmosferę. Maestro pokazuje dwie twarze jednego człowieka za pomocą różnych tonów. Gdy muzyka staje się mniej przyjemna (relacja bohatera ze szwagierką), świdruje uszy za pomocą prowadzącej wiolonczeli oraz nieprzyjaznych plumkań („Prelude”, solowe „Mimicry”, „Viola Quartet” czy najmocniejsze w tej grupie „Miss Nancy Arrives”).
Jeśli czuć więcej delikatności, to w momentach opisujących George’a, gdzie skrzypce są o wiele cieplejsze („So Soft”, „A Lovely Evening”). ALE jest w nich coś podchwytliwego. „So Soft” zaczyna się rześko i delikatnie, lecz pod tą fasadą ukrywa się ból. W przypadku „A Lovely Evening”, czyli ilustracji sceny domowego obiadu, na który zaproszono gubernatora, czuć jak bardzo George chce należeć do wyrafinowanego towarzystwa. Smyczki brzmią jakby nakładały się na siebie i odbijają się niczym echo, aby ostatecznie płynąć niczym na wodospadzie.
Z kolei żona bohatera otrzymała dwa utwory na fortepian. „Detuned Mechanical Piano” mówi wszystko – instrument gra chaotycznie, na złamanie karku, rozstrojony. Jakby jakiś szaleniec stanął przy pianinie. Kontrastem jest „Paper Flowers” – niby spokojniejsze i ładne, lecz czuć w nim pewien fałsz. Zupełnie jakby instrument został zniszczony. Obydwa utwory obrazują psychiczny stan bohaterki, nad którą Phil znęca się psychicznie i wywyższa.
Innym rzucającym się w uszy instrumentem jest róg. Greenwood w wywiadzie dla Variety wspominał, że dźwięk tego dęciaka ma reprezentować toksyczną męskość („brzmią one opresyjnie, ale im głośniej grają, tym bardziej stają się agresywne”). Czuć tę opresyjność w powolnym „The Ravine”, wspieranym smyczkami, mrocznym „Best Friends” oraz elegijnym „Requiem for Phil”. Ostatnim tematem jest motyw przewodni, brzmiący jak na westernową opowieść przystało – pojawia się dwukrotnie, w „West Alone” oraz „West”. Ten pierwszy to delikatne solo pianina, do którego dołącza wiolonczela, zaś drugi oferuje tę samą melodię na kwartet smyczkowy. Obie wersje dodają liryzmu do tego mrocznego świata, a finałowe „West” delikatnie sugeruje rozstrzygnięcie relacji między Philem a Peterem.
Muzyka Greenwooda odnajduje się w filmie znakomicie, choć wiele jej niekonwencjonalnych eksperymentów może odrzucić poza kontekstem. Niemniej trudno oderwać uszy od tych dźwięków, dodających nową paletę barw do znajomych kolorów. Nieoczywista, mroczna, zaskakująca, świetna – nie tylko dla fanów westernu.
0 komentarzy