Wkrótce po premierze i sukcesie "Koyaanisqatsi" Godfrey Reggio przystąpił do realizacji drugiej części swojego przedsięwzięcia, "Powaqqatsi". Zdjęcia kręcone były przez cztery lata, niemal na całym świecie. Dzięki "Koyaanisqatsi" Reggio zdobył finansową niezależność i mógł pozwolić sobie na większy rozmach. Wpłynęło to także na muzykę, którą ponownie napisał Philip Glass. Tym razem kompozytor postanowił stworzyć bogatszą i bardziej dynamiczną partyturę z elementami elektroniki i najróżniejszymi instrumentami perkusyjnymi. Miało to lepiej obrazować różne obszary geograficzne pojawiające się w filmie – począwszy od Indii przez Afrykę do Południowej Ameryki. Tym samym jak to określił później sam kompozytor powstał – "world music score". Dynamika tej ścieżki i często zawrotne tempo kompozycji miały podkreślać tematykę filmu, czyli życie w stanie zmian, które zachodzą szybciej niż sobie to wyobrażamy. "Powaqqatsi" zostało pokazane w 1988 roku.
Podobnie jak przy "Koyaanisqatsi" tak i na płycie z muzyką do filmu "Powaqqatsi" trudno mówić o jakichkolwiek utworach. Mimo iż muzyka podzielona jest tutaj na 18 części to tak naprawdę rozbrzmiewa ona bez przerw. Podobnie zresztą jak przy "Koyaanisqatsi"" to, co słyszymy na płycie nie jest dokładnie tym, co pojawia się w filmie. Philip Glass na płytach z muzyką do wszystkich części trylogii Qatsi stosuje ten sam chwyt aranżowania swoich ścieżek dźwiękowych specjalnie na potrzeby wydań płytowych. Ma to swoje dobre strony, ale i też złe. Do tych dobrych należy z pewnością fakt, że soundtrack jest bardzo spójny i słuchany nawet bez uprzedniego obejrzenia filmu potrafi zainteresować. Z drugiej jednak strony niektórych może irytować fakt, że muzyka, którą otrzymujemy na płycie nie jest dokładnie tym samym, co słychać w filmie.
W muzyce z filmu "Powaqqatsi" można znaleźć wszystko to, czego brakowało w pierwszej części trylogii – "Koyaanisqatsi". Przede wszystkim jest to muzyka dużo żywsza i bardziej dynamiczna. Glass sięga tutaj po najróżniejsze instrumenty perkusyjne, które charakteryzują różne zakątki świata. To zróżnicowanie geograficzne jest także podkreślane charakterystycznymi liniami melodycznymi, które jednoznacznie określają swoje pochodzenie. Całość jest okraszona doskonałą rytmiką, która sprawia, że słuchacz zaczyna w pewnym momencie podrygiwać w jej tempo. Do takich porywających utworów z pewnością należą "Train to Sao Paulo", "Serra Pelada" czy, "Caught!".
Ten ostatni zresztą jest, jak dla mnie, najlepszym kawałkiem na całej płycie. Philip Glass pokazuje w nim wszystko to, co ma najlepszego: od pulsującej elektroniki przez blaszane sekcje dęte po ciągłe, mistrzowskie łamanie harmonii. To głównie ten fragment całej płyty zadecydował o mojej tak wysokiej ocenie całości. Jednak poza tymi dynamicznymi kompozycjami można tutaj znaleźć także bardziej nastrojowe i spokojniejsze jak "The Place", "Video Dream" czy "The Unutterable". Stanowią one tutaj swego rodzaju pauzę, która pozwala na chwilę relaksu przed kolejnym dynamicznym kawałkiem. Ciekawe są tutaj także te pozycje, które prezentują elementy rdzennej muzyki różnych regionów świata. Pojawiają się tym samym nieco etniczne chórki jak w "Mosque and Temple", egotyczne instrumenty (kora, balafon, dousongoni, nyeanyer, kari nyan) np. w "Mr. Suso #1" czy zawodzące wokalizy w "From Egypt".
Jak dla mnie ta płyta pozostaje najlepszą z całej serii Qatsi Trilogy. Tematycznie nie różni się od "Koyaanisqatsi" jednak jest bogatsza w ciekawe formy, które ułatwiają jej odbiór. Jeśli chodzi o nawiązania do poprzedniej części to mowa tutaj między innymi o utworach tytułowych, które pojawiają się na obu ścieżkach (a w zasadzie to na wszystkich trzech) i zbudowane są na podobnej zasadzie. Mam tutaj na myśli oczywiście tytuł płyty śpiewany niskim głosem przez męski chór. W "Powaqqatsi" dodatkowo pojawia się jeszcze chór dziecięcy, który nadaje temu fragmentowi płyty bardzo lekki i przyjemny charakter. Poza tym dobrym rozwiązaniem było podzielenie płyty na 18 kompozycji o zróżnicowanej długości. Mimo iż jestem zwolennikiem długich kompozycji to cieszy mnie fakt, że nie pojawia się tutaj żaden moloch jak w przypadku "Koyaanisqatsi" gdzie jeden fragment miał ponad 20 minut. Na "Powaqqatsi" najdłuższy z nich ma około 8 minut, co w zupełności pozwala na zaprezentowanie najciekawszych pomysłów. Zresztą płyta ta została specjalnie tak nagrana, aby była przyjemna w słuchaniu i jednocześnie oddawała nastrój i przesłanie filmu. Według mnie ten cel został w pełni osiągnięty i nie pozostaje mi nic innego jak polecić przesłuchanie płyty z muzyką do filmu "Powaqqatsi".
0 komentarzy