François Ozon lubi zaskakiwać. Po przygnębiających psychodramach zabiera się za komedie i to nie tylko takie, gdzie pod przykrywką dowcipnej fabuły kryją się demony, ale lekkie jak piórko, swawolne, rozkosznie niezobowiązujące. Taka jest właśnie „Żona doskonała” – wdzięczna, zabawna, a zarazem nostalgiczna, niemal ostentacyjnie niedzisiejsza. Ozon zekranizował bowiem sztukę sprzed 30 lat i w żadnym wymiarze jej nie uwspółcześnił. Jego film przypomina więc klasyczne farsy z Louisem de Funèsem, a zwłaszcza fabularnie zbliżone „Panowie, dbajcie o żony”.
Nie do tego obrazu nawiązuje jednak w swojej muzyce Philippe Rombi, a do kulinarnego przeboju „Skrzydełko czy nóżka”. „Le Transistor” to właściwie wariacja tematu Vladimira Cosmy. Reżyser nie wymaga jednak od kompozytora zbyt daleko idącej podróży w przeszłość. Zamiast imitować muzykę sprzed lat, woli ją po prostu wykorzystać. Stąd słuchając płyty ze ścieżką dźwiękową, nim dotrze się do oryginalnej kompozycji, należy przedrzeć się przez liczne utwory z epoki.
Ozon proponuje bardzo zgrabny, sympatyczny zestaw, w którym znajdują się zarówno absolutne hity amerykańskich zespołów Bee Gees i Boney M, jak i francuskie piosenki, które nie zrobiły wprawdzie zawrotnej kariery poza granicami ojczyzny, lecz stanowią interesującą propozycję dla złaknionych sentymentalnych podróży w czasie słuchaczy. Szczególnie wyróżnia się tu ballada „Emmène-Moi Danser Ce Soir” Michèle Torr o kobiecie, żonie i matce, pragnącej powrócić do uniesień pierwszej miłości. W kontekście tematyki filmu utwór bardzo trafiony. Większość piosenek jest jednak znacznie bardziej beztroskich, jak traktujące po prostu o podrywie „Parlez-vous Français?”.
Kolekcję piosenek wieńczy cover chętnie trawestowanego przez wykonawców utworu „C’est Beau La Vie” w wykonaniu samej Catherine Denevue. To szczególna gratka dla miłośników filmu, przebój rozbrzmiewa w jego finale, ale i pozostali mogą docenić stylową, nabierającą z każdą zwrotką rozmachu aranżację, wspartą ciepłym głosem aktorki.
Uwolniony od ciężaru konieczności imitowania muzyki sprzed lat (na płycie znalazły się też fragmenty muzyki filmowej z tamtego okresu), Philippe Rombi skupia się na tym, co potrafi najlepiej – budowaniu tradycyjnej ścieżki dźwiękowej, opartej na wpadającym w ucho głównym motywie i urokliwych, jasnych orkiestracjach. Temat Suzanne rozbrzmiewa na przestrzeni całego krążka wielokrotnie – to łagodna, śpiewna melodia prowadzona przez miękkie brzmienie fletu, smyczków lub fortepianu. Podkreśla on liryczną, miłosną stronę filmu i pełen czułości charakter głównej bohaterki.
Produkcja Ozona opiera się jednak w dużej mierze na złośliwym humorze i karykaturalnym rysie postaci. By oddać temu sprawiedliwość Rombi skomponował drugi znaczący temat o skocznym, jednoznacznie komediowym charakterze. Ma on jednak mniejsze znaczenie, a także często rozlewa się w łagodnych falach partii smyczków. Najbardziej zdecydowanie ponad dominujący nastrój wybija się więc „Valse De Votes”, z gwałtownie prowadzoną przez akordeon, wyrazistą melodią, która w drugiej części nabiera siły i przestrzeni. Jak tytuł wskazuje, jest to jednak walczyk, zachowuje więc tradycyjny, wdzięczny charakter.
Ze względu na oparcie kompozycji na jednym temacie oraz konsekwentnym utrzymywaniu jednolitej atmosfery, kompozycja Rombiego jest nieco monotonna. Kolejne przeróbki głównego motywu szybko przestają być interesujące, przetykanie ich dialogami z filmu i nużącymi tapetami niepotrzebnie rozdmuchuje krążek. Większość pojedynczych utworów jest przyjemnych w odsłuchu, ale wszystkie razem powodują przesyt słodyczy. Brakuje szerszej palety emocji, większej liczby muzycznych barw.
Tym niemniej godzina w towarzystwie „Żony doskonałej” skutecznie wprowadza w dobry nastrój. Piosenki z czasów, kiedy bezwstydny pop nie był synonimem obciachu wywołują uczucie rozrzewnienia, natomiast oryginalna kompozycja jest lekka, sympatyczna i przemyka właściwie bezboleśnie. Oczywiście, nie ma w sobie nic oryginalnego i w dużej mierze opiera się na powtarzaniu głównego tematu, aczkolwiek jest to temat udany, bo i Rombi jest uzdolnionym melodystą. Wydawnictwo zostało skrojone zgrabnie, poszczególne jego elementy nie gryzą się ze sobą, ale więcej uciechy sprawi pewnie miłośnikom filmu. Nie zdziwiłbym się, gdyby niektórym posłużyło jako podkład do imprezy w stylu retro.
„Uwolniony od ciężaru konieczności imitowania muzyki sprzed lat” – chyba nie do końca, bo przecież główna aranżacja tematu jest na lata 70. stylizowana, co zresztą wypada bardzo fajnie. Płyta niestety nierówna i nieszczególnie fajna do słuchania jako całość. Niemniej temat Rombiego jak zwykle fantastyczny.