Kostiumowe kino ma swoje wielkie dzieła, ale też i te mniej doceniane tytuły. Jednym z takowych jest „Portret damy” Jane Campion, według powieści Henry'ego Jamesa. Historia kobiety, która wskutek intrygi wychodzi za mężczyznę, który bezustannie ją upokarza i gnębi, poległa w kinach. Krytycy też byli raczej chłodni w ocenie, doceniając głównie kreację Barbary Hershey. Na pewno jednak nie można zapomnieć o przepięknej muzyce.
Campion postanowiła zatrudnić samego Wojciecha Kilara, którego cały świat poznał kilka lat wcześniej dzięki „Draculi”. Z racji gatunku i czasu akcji, jego muzyka jest niezwykle romantyczna, oparta głównie o lirykę. Praktycznie każdy utwór to nowy motyw, powtarzany i rozbudowany do kilku minut, choć punkt wyjścia stanowi jedynie kilka nut. Jeśli zaś chodzi o instrumentarium, dominuje sekcja smyczkowa, płynnie grająca na emocjach.
Szczęście, gorycz, wyciszenie, słodycz, tragizm – wszystko to bezbłednie wygrywają smyczki, obecne właściwie non-stop, nawet jeśli przewodzą im pozostałe instrumenty (flety w „Prologue” i „Epilogue”, obój we „Flowers of Firenze”, czy fortepian w kapitalnym „A Certain Light”). Mimo iż utwory są dość długie, to dzięki pewnym drobiazgom bezustannie intrygują – czy to przejściem do subtelnych dźwięków wiolonczeli („Twilight Celios”), czy też emocjonującymi, mocno nakładającymi się skrzypcami („A Certain Light”).
Poza warstwą liryczną, Kilar nie boi się także sięgać po mroczniejsze brzmienie. Niepokój czuć już w niskich dźwiękach fletu oraz wiolonczeli w „Cypresses”. Najlepiej mrok jest wyczuwalny w „Phantasms of Love”, gdzie bardzo niskie tony wspomnianej wiolonczeli tworzą tło dla rzewnych skrzypiec – troszkę przypominając to, co zrobił Jerry Goldsmith w „Nagim instynkcie”. To jednak nieliczne takie przykłady niepokoju.
Dodatkowo na płycie znajdują się wykorzystane w filmie kompozycje Franza Schuberta – dwie na fortepian oraz jedna na kwartet smyczkowy. Wszystkie wybrzmiewają na ekranie świetnie, a i poza nim dobrze komponują się z muzyką Kilara. Niewielkim mankamentem może być jedynie fakt, iż umieszczono je w samym środku płyty. We znaki daje się również czasem pewna monotonność materiału, który sprowadza się do ciągłego powtarzania zaledwie dwóch motywów. To tak naprawdę tylko drobiazgi, w niczym nie ujmujące jakości nut.
„Portret damy” to ten rodzaj piękna, który skrywa w poszczególnych dźwiękach smutek oraz tragizm, ale 70 minut podobnych doznań nie okazuje się aż takie straszne, jak by się mogło wydawać. Pracą tą Kilar po raz kolejny potwierdził wysoką klasę oraz kunszt swoich kompozycji. Warto.
Z całym szacunkiem, ale tylko 5 utworów ocenionych na „czwórkę” z 14 i końcowa ocena też 4 ?
Ocena główna nigdy nie jest wyciągniętą średnią z wrażeniometru – to dwa kompletnie inne czynniki.