No i stało się. Po trzech latach od premiery "Piratów z Karaibów: Klątwy Czarnej Perły", do kin wchodzi kontynuacja o podtytule "Skrzynia Umarlaka". Nakręcona z rozmachem część pierwsza odświeżyła podupadający gatunek kina korsarskiego, który – jak powszechnie sądzono – nie miał już najmniejszych szans na zmartwychwstanie. Potwierdzały to finansowe klapy np. "Wyspy piratów". "Piraci…" to film typowo rozrywkowy, pełen poczucia humoru, efektów specjalnych i inscenizacyjnego przepychu, bez ambicji bycia czymś więcej. W drugiej części filmu doświadczymy tego wszystkiego w zwielokrotnionej postaci. "Piraci z Karaibów: Skrzynia Umarlaka" to obraz pokazujący, że producenci zwęszyli okazję do zrobienia wielkich pieniędzy i wykorzystali tę okazję znakomicie. Budżet filmu wielokrotnie przewyższył ten z pierwszej części, ale i zwrócił się z nawiązką. W pierwszych dniach wyświetlania obraz ten pobił wszystkie dotychczasowe rekordy finansowe, wprowadzając w błogostan Jerry’ego Bruckheimera. Widownia pokochała tą niezobowiązującą produkcję, szczególnie, że w obsadzie po raz kolejny pojawiły się takie gwiazdy popcornożerców jak Orlando Bloom, Keira Knightley i oczywiście genialny Johnny Depp.
Wiele osób spodziewało się, że ścieżkę dźwiękową do "Skrzyni umarlaka" napisze twórca partytury do pierwszej części – Klaus Badelt – tak się jednak nie stało. Po zakończeniu prac nad "Kodem Da Vinci", Hans Zimmer nie mając innych zobowiązań wziął się za "Piratów…". Widać Jerry Bruckheimer mając do dyspozycji większy budżet postanowił zatrudnić droższego kompozytora – a Hans Zimmer należy do najdroższych na świecie… Słynny Niemiec na napisanie muzyki miał znacznie więcej czasu niż poprzednik. Do dyspozycji dostał też większą orkiestrę i większy budżet, dlatego analogicznie można było się spodziewać, znacznie lepszych efektów. Ale czy tak się stało?
Płytę otwiera swoista suita podzielona na trzy tematy odpowiadające trzem głównym bohaterom filmu i jest to bodaj najlepsza część materiału, który przyjdzie nam wysłuchać. Pierwszy z nich, to "Jack Sparrow", najbardziej przygodowy i awanturniczy utwór na płycie, ale przede wszystkim przypomnienie melodii napisanej przez Badelta. Zimmer postanowił ją tutaj znacznie rozwinąć, tworząc temat z prawdziwego zdarzenia. Dodatkowo pokazuje jego różne aranżacje, które dają pojęcie potencjału, jaki drzemie w tej melodii. Na początku trochę nierozgarnięty i zawadiacki w wykonaniu wiolonczeli z czasem wzbogaca się o kolejne instrumenty, aby ostatecznie przekształcić się w potężny chóralny temat, wciskający bezlitośnie w fotel…
Kolejnym utworem na płycie jest "The Kraken", jedna z dwóch najlepszych pozycji na płycie, choć na pewno nie najambitniejsza – słuchając go ma się wrażenie, że gdzieś już to było – czyżby "Peacemaker"? Ciekawe jest to, że ten ogólnie nienajlepszy score w twórczości Zimmera, jest tak chętnie przez niego kopiowany… "The Kraken" to niezwykle drapieżna fuzja rocka i muzyki filmowej z tradycyjnymi klasycznymi dźwiękami. Trzeba przyznać, że na płycie brzmi to fenomenalnie. Masywne, powoli narastające basy, wprowadzają słuchacza w niezwykły klimat tego kawałka. Można spokojnie powiedzieć, że to typowy Zimmerowski temat pełen gwałtownych uderzeń i nagłych wyciszeń, oraz przyspieszeń. Swoim ogromem i potężnymi, muskularnymi dźwiękami przytłacza na niemal siedem minut. Taka muzyka bez problemu nasuwa skojarzenia z siłami nieczystymi i wielką potęgą ogromnego Lewiatana na usługach Davy Jonesa, jakim jest tytułowy "Kraken". Kościelne organy podkreślane męskim chórem i co rusz wybuchającymi syntezatorami są tutaj też takim nawiązaniem do następnego tematu na płycie, jakim jest właśnie "Davy Jones". Zimmer świetnie w ten sposób połączył muzycznie te dwie postaci, które w samym obrazie także są silnie powiązane. Jedyną wadą tego tematu, opartego głównie na dudniących basach, jest to, że bardzo słabo go słychać w filmie. Pojawia się on przede wszystkim z scenach, w których Kraken napada na statki – pełne są one efektów dźwiękowych odzwierciedlających zniszczenie, jakie sieje gigantyczny Lewiatan – przez co muzyka jest nieco stłumiona…
Trzecia część tej swoistej suity, to "Davy Jones". Otwiera go przepiękna melodia wygrywana przez pozytywkę należącą do tytułowego bohatera. Ta śliczna kołysanka nie ma jednak zbyt wiele wspólnego z tym, co dzieje się dalej. Dzwonki i cymbałki w około 40 sekundzie zyskują sobie tło, najpierw smyczków, a później kościelnych organ, bardzo zmyślnie łączących ten temat z poprzednim należącym do Krakena. Można śmiało powiedzieć, że "Davy Jones" to jeden z bardziej złożonych i przemyślanych tematów na tej ścieżce dźwiękowej. Pojawiająca się na jego początku niewinna pozytywka jest zwiastunem dramatycznej historii kapitana Latającego Holendra i jego dawnej, nieszczęśliwej miłości. Z kolei dalsze przejście w organy kościelne nadaje tej postaci bardzo upiornego i mrocznego charakteru. W filmie pojawia się scena, w której widzimy Davy Jonesa grającego swój temat na bardzo nietypowych organach, co nasuwa skojarzenia z "Upiorem w operze" czy "Kapitanem Nemo"… Tak więc Hans Zimmer tworząc tak dualistyczny temat dla tej postaci, bardzo wyraźnie wskazuje na jej niejednoznaczność…
"Dwójka" z założenia i niewątpliwie z próby, miała być bardziej piracka, a co za tym idzie jest tu więcej pijackich tematów, oddających atmosferę zabawy w tawernach umiejscowionych w pirackich portach. Najlepszym i niestety jednym tego przykładem jest "Two Hornpipes (Tortuga)" – bardzo beztroska, irlandzka melodia, mogąca uchodzić za temat Tortugi. Szkoda tylko, że pojawiająca się na płycie wersja jest taka krótka i raczej osamotniona, biorąc pod uwagę pozostały materiał na krążku. Na szczęście pojawia się tutaj jeszcze kilka, cieszących ucho i świadomość smaczków. Oto bowiem w "I've Got My Eye On You" powraca pamiętny temat z początku "Klątwy Czarnej Perły" obrazujący Sparrowa "dokującego" w porcie. Pozytywne wrażenie wywołuje także piąta pozycja pod tytułem "Dinner is Served". Mocny temat na kotły podkreślony przez etniczne elementy w tle i kobiecy lamentujący śpiew przechodzi tutaj nagle w beztroski walczyk. Cała kompozycja za względu na ten kontrast, ale i sam wydźwięk, brzmi bardzo komicznie, co było oczywiście całkowicie zamierzone. Ten kompletnie wyjęty z konwencji wiedeński walc obrazuje, bowiem zabawną scenę, w której piraci próbują uwolnić się z wielkich, kulistych klatek zawieszonych nad przepaścią…
"Skrzynia umarlaka" w porównaniu z "Klątwą czarnej perły" zyskała dramatyzm, z którego tak słynie Zimmer – bo choć można wiele złego powiedzieć o jego twórczości (tej nowszej), to jednak napięcie buduje on kapitalnie. Chcąc odciąć się od muzyki akcji Badelta, wprowadza on bardzo dramatyczny ton, czym niestety przekreśla wszystko, co udało się osiągnąć w pierwszej części albumu. Cała przebojowość początkowych tematów zostaje zaprzepaszczona i ustępuje miejsca kompozycjom takim jak "Tia Dalma", które zwyczajnie nudzą groźnymi pomrukami i nieco egzotycznymi pojękiwaniami kilku głosów w tle… Mogłoby się wydawać, że to mała wpadka, ale tak nie jest. Nawet zastosowanie orkiestry w "Wheel Of Fortune" niewiele pomaga, bo sam utwór jak nie zżyna z prac Zimmera, to z jego wychowanków już bezlitośnie. Szkoda, bo wydawać by się mogło, że kompozytor miał niezłą "instrumentalną frajdę" pisząc ten utwór. Kolejne "You Look Good, Jack", "Hello Beastie" oraz wcześniejszy "The Family Affair", to już kompletna porażka. Usypiają i dłużą się w nieskończoność, rażąc podobieństwami do "Króla Artura", "Batman Begins" i "Gladiatora". Jednak największym nieporozumieniem jest ostatnia pozycja na płycie, czyli remix Teisto tematu napisanego przez Badelta, "He's a Pirate". Trudno powiedzieć, kto wpadł na pomysł zamieszczenia tutaj tego utworu, ale to raczej nie była przemyślana decyzja. Ludzie kupujący płyty z instrumentalną muzyką filmową raczej nie należą do tych, którzy słuchają techno, więc skąd u licha tak bezsensowne zakończenie tego albumu? Co ciekawe istnieje jeszcze wydanie tego soundtracku z dodatkowymi dwoma takimi remixami (cały krążek ma więc 14 utworów), oraz osobna płyta z sześcioma singlami…
Na koniec warto wspomnieć jeszcze o pewnej ciekawostce związanej z samym wydaniem płyty. Otóż jak to zazwyczaj bywa, po rozłożeniu okładki można przeczytać nazwiska osób, które pracowały nad muzyką. Jednak w przypadku "Piratów z Karaibów: Skrzyni Umarlaka" czeka nas mała niespodzianka. Otóż do niemal każdego nazwiska dodano tutaj piracki przydomek. Tym samym możemy przeczytać, że kompozytorem tej muzyki jest Hans "Long John" Zimmer, a głównym orkiestratorem Bruce "Crossbones" Fowler. Poza tym autorami muzyki dodatkowej są między innymi Nick "The Admiral" Glenne-Smith, Mel "Black Spot" Wesson czy Trevor "Scurvy Dog" Morris. Z kolei specjalne podziękowania od Zimmera otrzymali Jerry "The Hook" Bruckheimer, Steve "Bad Boy" Jablonsky czy Heitor "Pieces of Eight" Pereira…
Tak więc ostatecznie trzeba przyznać, że najnowsze dzieło Hansa Zimmera to muzyka zwyczajnie średnia. Album zaczyna się naprawdę obiecująco, kilkoma chwytliwymi tematami, ostatecznie jednak zmierzając w kierunku serii nużących i bezkształtnych dźwięków, ukoronowanych absolutnie niepoprawnym techno remixem. Mamy więc tutaj równię pochyłą, po której zjazdu nikomu nie warto polecać. Płytoteka miłośnika muzyki filmowej może spokojnie obyć się bez tej ścieżki dźwiękowej…
P.S. W Japonii wydano także limitowaną edycję specjalną na 2 CD i DVD – znalazło się tam jeszcze więcej remixów, wywiad z Zimmerem oraz ilustracja z części pierwszej.
Trzy pierwsze utwory są świetne. Do tego dobre „Dinner is Served” i „Two Hornpipes (Tortuga)”. Szkoda, że reszta średnia, a koniec bardzo słaby.
Czy będzie recenzja czwartej części?
Nie wykluczamy, choć już teraz mogę powiedzieć jaka może być ocena tego koszmarka 🙂