Raz na jakiś czas zdarzają się ścieżki dźwiękowe, które zapadają głęboko w pamięć. Ich wyjątkowość i uniwersalne piękno zachwyca wszystkich bez wyjątku, wynosząc je do miana arcydzieła. W niemal stuletniej historii muzyki filmowej sporo było takich ścieżek dźwiękowych, a ich pojawienie się zawsze zwracało uwagę. I nawet, jeśli nie były doceniane natychmiast, prędzej czy później i tak zyskiwały zasłużone uznanie a ich twórcy przechodzili do historii. Ostatnimi czasy takiej muzyki filmowej powstaje niestety coraz mniej. Starzy mistrzowie powoli od nas odchodzą a ich młodzi następcy nijak potrafią zachwycić swoją twórczością. Coraz częściej muzykę filmową tworzy się według szablonów, bez należytej uwagi i w rekordowo krótkich terminach. Takie warunki nie sprzyjają w tworzeniu dzieł, które mogłyby przejść do historii i zachwycać kolejne pokolenia. Na szczęście ciągle istnieją reżyserzy, którzy bardzo dużą uwagę zwracają na rolę muzyki w filmie a jej tworzeniu poświęcają więcej czasu. Jeśli taki reżyser jest jednocześnie kompozytorem, to nieśmiało można przewidywać powstanie dobrej ścieżki dźwiękowej.
Taka sytuacja miała miejsce w przypadku "Pachnidła". Reżyserem tego obrazu jest Tom Tykwer, który jednocześnie zatrudnił się w roli kompozytora muzyki. Podobnie jak przy swoim najsłynniejszym filmie "Biegnij Lola, biegnij" do współpracy postanowił zaprosić dwóch przyjaciół – Reinholda Heila i Johnny’ego Klimeka. Ci trzej artyści już od dziesięciu lat tworzą grupę o nazwie Pale 3, która zajmuje się tworzeniem muzyki filmowej a w planach ma także wydanie albumu studyjnego. Klimek i Heil mogą być znani miłośnikom muzyki filmowej z mniej ambitnych projektów takich jak chociażby "Land of the Dead". Jednak w "Pachnidle" pokazują zupełnie inne oblicze. Oblicze, które dla wielu było zapewne nie lada zaskoczeniem. Nie bez znaczenia dla ich muzyki okazało się także zatrudnienie jednej z najlepszych orkiestr na świecie – Berlińskich Filharmoników, których poprowadził równie słynny dyrygent, sir Simon Rattle.
Film "Pachnidło" trudno jest zdefiniować jednym słowem. To adaptacja bestsellerowej powieści Patricka Süskinda i jedna z najdroższych produkcji w historii kina europejskiego. Nazwać ten obraz horrorem byłoby chyba sporym nadużyciem, choć drastycznych i trzymających w napięciu scen w nim nie brakuje. Jest to historia pewnego człowieka, który posiada nadnaturalnie wyczulony zmysł powonienia. To właśnie węch staje się dla niego głównym sposobem postrzegania świata i jednocześnie sprowadza na drogę zbrodni. Mimo wielu podtekstów "Pachnidło" pokazuje przede wszystkim jak cienka jest granica między geniuszem a szaleństwem. I tak naprawdę film ten nie byłby niczym wyjątkowym gdyby nie jeden jego element – muzyka.
Muzyka z "Pachnidła" to bez wątpienia najlepsza ścieżka dźwiękowa roku 2006. Żadna inna bowiem, która powstała w tym czasie, nie wywołuje takich emocji, nie zachwyca tak ogromnym kunsztem wykonania i nie pozostaje tak długo w pamięci jak to czyni "Pachnidło". To właśnie ta muzyka wywindowała sam film co najmniej do poziomu znakomitości. Ogromny rozmach, jakie epatuje z tej ścieżki dźwiękowej udziela się obrazowi nadając mu majestatu i artystycznej głębi. Doskonale wypełnia ona przestrzeń, jaką przeznaczono dla tego, co w filmie niezwykle trudno pokazać – zapachów. Długie momenty, kiedy główny bohater zatraca się w olfaktorycznym sposobie postrzegania świata, zyskują dzięki niej niezwykłej poetyki i głębi. Bo o ile obraz nie jest w stanie pokazać zapachu o tyle muzyka niemal w pełni ujmuje jego bogactwo. Innymi słowy rola, jaką ścieżka dźwiękowa Tykwera, Klimeka i Heila odgrywa w "Pachnidle" jest nieoceniona i pokazuje jak wiele muzyka może zdziałać w filmie.
Fascynujące jest to, że w mimo swojej funkcjonalności w filmie, muzyka z "Pachnidła" doskonale radzi sobie także poza nim. Odsłuch płyty jest niezwykłym doświadczeniem kompletnie różniącym się od słuchania hollywoodzkich soundtracków. "Pachnidło" to zupełnie inna jakość wykraczająca poza wszystko, co można było do tej pory usłyszeć. Brzmienie Berlińskich Filharmoników diametralnie różni się od sterylnych ścieżek dźwiękowych powstających w USA. Miejscami muzyka jest bardzo baśniowa i delikatna ujmując piękną grą harfy i niemal anielskich chórów – chórów, które miejscami nieco przypominają te z "The Abyss" Alana Silvestri. Innym znowu razem orkiestra zmienia się w rozszalałego, monstrualnego potwora ("Grasse in Panic"), którego sir Simon Rattle spuszcza z łańcucha. Czy to będą samotne wokalizy, piękne glissanda i pizzicata smyczków, porywy chóru czy organy kościelne, ich brzmienie sprawia, że włosy na głowie stają dęba. Co ciekawe muzykę tę nagrywano bez tradycyjnego klika – metronomu stosowanego przy nagrywaniu muzyki filmowej, który pozwala utrzymać odpowiednie tempo gry i pomaga w późniejszej synchronizacji z obrazem. Podobno taki sposób nagrania tej muzyki był głównym warunkiem, jaki postawił sir Simon Rattle. Można się jedynie cieszyć z tego, że twórcy filmu na to przystali. Muzyka płynie tutaj swobodnie, przynosząc ogromne bogactwo brzmienia i emocji.
Cieszy również to, że różne elementy odpowiedzialne za piękno tej muzyki są też głęboko zakorzenione w fabule filmu. Kobiece i chłopięce soprany ilustrują tutaj ulotne i boskie niemal piękno, które główny bohater postrzega poprzez równie ulotny zapach. Trzej kompozytorzy dodali tutaj także charakterystyczną elektronikę, która jednak absolutnie nie przesłania brzmienia orkiestry. Stanowi jedynie mroczne tło, które uwydatnia płynne harmonie i piękne brzmienia jednocześnie zachowując ciekawą formę – na przykład bicie serca w "Grenouille’s Childhood". Podkreśla też mroczną duszę głównego bohatera i jego bezwzględność w dążeniu do celu.
Mocną stroną tej muzyki nie są zdecydowanie tematy. Słuchając ich nie można im odmówić urody jednak nie są melodie, które niczym "Marsz Imperialny" z "Gwiezdnych Wojen" mogłyby przejść do historii. Gdyby doszukiwać się jakichś minusów to trzeba przyznać, że dla niektórych płyta może wydać się nieco za długa. Mimo że zawarty na niej materiał tworzy jedną, bardzo spójną całość to pod koniec można poczuć znużenie. Ale nie jest to bynajmniej jakaś istotna wada, bo w końcu dobrej muzyki nigdy za wiele. Z takiego założenia wyszli zresztą jej twórcy i dzięki temu wszyscy posiadacze oryginalnych krążków mogą z oficjalnej strony soundtracku pobrać dodatkową, ekskluzywną kompozycję "Experiment" .
Można by długo opisywać tę muzykę, jej smaczki i niebanalne rozwiązania melodyczno-orkiestracyjne, jednak nie temu ma służyć ta recenzja. Ma ona wskazać muzykę, która zdecydowanie zasługuje na największe pochwały i obok której nie da się przejść obojętnie. Ogromne bogactwo tej muzyki wprost uzależnia i sprawia, że ciągle chce się więcej i więcej. Paleta brzmień, jakie oferuje ta ścieżka dźwiękowa sprawia, że płyta z "Pachnidła" jest niczym jakaś baśniowa opowieść, od której trudno się oderwać. O choć w szerszej perspektywie nie znajdziecie tutaj niczego absolutnie oryginalnego, to jej brzmienie jest unikalne i z łatwością rozpoznawalne już po kilku dźwiękach. Tę muzykę po prostu trzeba usłyszeć na własne uszy żeby w nią uwierzyć!
Jak zachwyca („wszystkich bez wyjątku”), jak nie zachwyca? Nie twierdzę, że jest zła, jest dobra, może nawet bardzo dobra, ale chociaż mam ją w swojej płytotece i parokrotnie przesłuchiwałem od deski do deski, niewiele z niej pamiętam, poza niejasnym wrażeniem, że jest to muzyka, którą kwalifikuję etykietką: „szanuję, nie lubię”. Ale 4 oczywiście się należy, bo szacunek ważna rzecz.
Fenomenalna muzyka bez cienia wątpliwości – poruszająca, intymna, a przy tym jakże piękna.
Piękna muzyka, zdecydowanie lepsza niż sam film. Eteryczna, zmysłowa, kojąca, działająca na zmysły.