Wbrew pozorom, w historii kina powstało całkiem sporo filmów złych lub nieudanych, które zdołały jakoś zyskać świetną, bądź wybitną muzykę na swoje potrzeby. Z kolei produkcji na podstawie prozy Philipa K. Dicka zrobiono w Hollywood jedynie kilka. I do obu tych kategorii zalicza się „Paycheck” Johna Woo. Nie posiada on co prawda przesadnie złej opinii, bo też i nie jest aż tak tragiczny, jak mogłoby się wydawać. Niemniej jest to tytuł mocno rozczarowujący pod niemal każdym względem. Dość powiedzieć, że dla chińskiego reżysera była to już ostatnia próba podbicia amerykańskiego rynku, na którym przez całą dekadę raczej nie udało mu się pozytywnie zaistnieć. Wyjątek stanowi jedynie kultowe już „Bez twarzy” – film, dzięki któremu świat poznał Johna Powella.
Tymczasem powstała do miernej „Zapłaty” ilustracja stanowi już nie tyle krok naprzód, co jeden z highlightów w karierze tego kompozytora, a kto wie czy nawet i nie jego swoiste opus magnum? Sprawa dyskusyjna, zważywszy, iż „Paycheck” daleko do sławy i wpływu na muzykę filmową, jakie niewątpliwie posiada trylogia o Jasonie Bournie (swoją drogą inspirowana tą ścieżką). Fakt jednak faktem, iż Powell sporo zawdzięcza Woo, który jakimś cudem wyzwolił w Angliku boską inspirację. Jak to zrobił? Pytanie zostanie pewnie bez odpowiedzi, szczególnie mając na uwadze jakość samego filmu. Niemniej efektem finalnym jest pomysłowa muzyka akcji, która wciąga od pierwszej nuty i zachwyca na każdym możliwym poziomie. Szkoda więc, iż jest to pozycja na dobrą sprawę niezbyt znana, gdyż stanowi prawdziwą perełkę i wspaniałą zabawę najróżniejszymi dźwiękami.
Powell, będący jednym z niewielu już mistrzów współczesnego action score, ma co prawda na swoim koncie całe mnóstwo efektownych, przebojowych i inteligentnych, czy nawet zwyczajnie fajnych prac. Śmiem jednak twierdzić, że w żadnej późniejszej partyturze nawet nie zbliżył się do poziomu i klasy „Zapłaty” (choć zarówno „Pan i Pani Smith” oraz „Jak wytresować smoka” charakteryzują się podobną płynnością muzyki i dostarczają równie dużo frajdy). I to jest właśnie ciekawe w tej pozycji – mimo niczym nieskrępowanej zabawy i potężnej akcji w dużych ilościach, brzmi ona bardzo wysublimowanie. Jej styl nie raz i nie dwa przywodzi zresztą na myśl nic innego, jak tylko przygody… 007! Tak, tak – słuchając „Paycheck” aż dziw bierze, jak to się stało, że Powell ani razu nie odpowiadał jeszcze za oprawę dla agenta Jej Królewskiej Mości. Zdziwienie jest tym większe, bo muzyka Powella nie błyszczy tu jedynie na pierwszym planie, za pomocą akcji i głównych tematów, ale równie intrygująca i pełna inwencji jest od tej mniej oczywistej strony, której w kinie zwykło się nie zauważać – underscore’u.
Co prawda siłą albumu od Varese – przyznam, że fantastycznie zmontowanego, o niemal idealnym czasie trwania! – są bezsprzecznie takie momenty, jak wkręcający „Main Title”, następujące po nim potężne, wielce chwytliwe „20 Items” i „Wolfe Pack”, czy w końcu przekapitalne „Hog Chase” w dwóch odsłonach na pełną orkiestrę, które stanowi dla mnie absolutny top współczesnej ‘filmówki’ w ogóle, ale nijak nie umniejsza to jakości i wadze pozostałej części partytury. A ta, skupiona już bardziej na suspensie wymieszanym z liryką i budowaniu klimatu jest być może nawet i ciekawsza od muzyki akcji, gdyż nie od razu odkrywa wszystkie swoje atuty i przepełnia ją taka ilość detali, że aż chce się doń wracać. A to dziś rzadkość, jaką pochwalić mogą się jedynie niektóre prace Elfmana, Howarda (głównie te z kolaboracji z Shyamalanem), czy najmłodszego z Newmanów (pomijając animacje).
Przy czym całość brzmi także wyjątkowo świeżo i jest naprawdę bogata tematycznie, zróżnicowana. A wszystko poprowadzone jest tu z taką gracją i wyczuciem oraz, przede wszystkim, lekkością, że aż zapiera dech. Powell z mistrzowską precyzją wychwycił tu każdy niuans nawet najskromniejszej melodii (czego świetnym przykładem bezczelnie krótkie, ale dosadne „The Finger”), przez co jego muzyka zwyczajnie płynie. Wystarczy zresztą posłuchać „Future Tense” i „Fait Accompli” – dwóch najdłuższych i przy tym najbardziej złożonych na płycie utworów, w których co i rusz zmienia się nastrój, napięcie oraz brzmienie, a mimo to nie czuć żadnych zgrzytów czy niedopracowań, a o jakichkolwiek przestojach czy chwilach nudy, nie może być mowy.
Taka to właśnie muzyka – przemyślania i znakomita technicznie, a przy tym jakże lotna, intrygująca, intensywna. Nie nazwałbym jej może idealną, bo z pewnością niektóre elementy mogą się nie podobać (jak choćby odrobinę drażniąca elektronika tu i ówdzie), a i nie wszystkie utwory są równie atrakcyjne. Niemniej w filmie sprawia się ona bez zarzutu, a na płycie, doskonale radzącej sobie bez obrazu, brzmi po prostu wspaniale, wielokrotnie porażając swą barwną strukturą i tętniącym odeń życiem. Mam zresztą taki zwyczaj, że niemal każdy podobający mi się album z czasem dostosowuję pod siebie – tak programując i/lub przycinając tracklistę, aby osiągnąć optymalny kształt muzyki, dający mi największą możliwą satysfakcję i radość z odsłuchu. Przy „Paycheck” nie tknąłem kursorem nawet sekundy. I niech to będzie najlepszą rekomendacją.
P.S. Na „Hog Chase” można zagłosować w internetowej Liście Przebojów Muzyki Filmowej RMF Classic.
5 zdecydowanie, a wersja complete jest jeszcze lepsza!
Faktycznie, znajdzie się w complete parę niezłych momentów nieobecnych na oficjalce, ale na dłuższą metę complete jest zwyczajnie za długi, męczący i ma niespecjalną jakość dźwięku, ergo przegrywa z wydaniem oficjalnym.