Litwo! Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie.
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie
Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.
Tymi słowami zaczyna się książka uważana za najważniejszą w historii literatury polskiej oraz obowiązkowa lektura szkolna – „Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza, który wielkim wieszczem był. Pierwszy raz przeniesiono ją na ekran w 1928 roku, jednak niewiele materiału się zachowało. Pewnie dlatego w 1999 roku zekranizował ją ponownie inny mistrz – Andrzej Wajda, wraz z „Ogniem i mieczem” rozpoczynając trend przekuwania słynnych lektur w rodzime superprodukcje. Duży budżet, gwiazdorska obsada, inscenizacyjny rozmach i zachowany język oryginału – to zadziałało, bo do kin waliły tłumy.
Jak każdy tego typu film, „Pan Tadeusz” potrzebował także odpowiedniej oprawy muzycznej. Wajda postanowił zatrudnić jednego ze swoich częstych współpracowników – Wojciecha Kilara. Nie tylko ze względów budżetowych, kompozytor postawił na orkiestrowy score (Wielka Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia pod batutą Antoniego Wita), jednak nie aż tak epicki, jak w przypadku „Ziemi obiecanej”. Ważniejsze są tutaj emocje, romantyzm i podkreślenie piękna plenerów.
Sam początek to impresjonistyczna „Inwokacja”, gdzie po prostu cudnie wybrzmiewają delikatne smyczki, flety, harfa i trąbki. Urodę sielskiego krajobrazu Soplicowa oddano bezbłędnie i te obrazy odtwarzają się przed oczami słuchającego. W podobnym tonie rozbrzmiewa „Świątynia dumania" (przepiękne skrzypce, wokół których kręci się cały motyw, powtórzony jeszcze w „Tadeusz i Telimena”), która wpisuje się w impresjonistycznycznego ducha muzyki. Także orkiestracje są tu znakomite, a słychać to zarówno w dynamicznym „Polowaniu” (obowiązkowe dęciaki), „Echu” (gra Wojskiego na rogu) oraz lekkim i dowcipnym „Mrówkom” (zwinna gra fagotu i fletu). Pokazują one, jak prosty utwór potrafi zapaść w pamięć na dłużej, dzięki slromnej nutce wyrafinowania.
Ale „Pan Tadeusz” to nie tylko muzyka plastyczna, współgrająca z szykownymi zdjęciami Pawła Edelmana. Nie zabrakło też bardziej dramatycznych oraz podniosłych momentów. Do tych drugich z całą pewnością należy „Rok 1812”, ilustrujący przybycie wojsk Napoleona. Marszowa perkusja, równie rytmiczne smyki, wszelkiej maści dęciaki grające solo oraz razem – to nie mogło nie wypalić. Aż serce rośnie w trakcie odsłuchu.
Z kolei action score jest prosty, ale skuteczny – pokazuje swoją siłę w dwóch utworach. „Tomasz, karabelę!” (jedno z charakterystycznych powiedzeń Podkomorzego) w rytmie poloneza to nieco mroczniejszy klimat, potęgowany przez złowrogą grę skrzypiec, perkusji oraz uderzeń kotła. Równie niepokojąca jest „Bitwa” oparta o standardowe dysonanse, które maja siłę ognia moskalskich karabinów – krótkie ‘strzały’ perkusji, fortepianu oraz dęciaków skontrastowano z łagodnymi ciosami ksylofonu. Niepokój gwarantowany.
Nie można zapomnieć również o wyjątkowej kompozycji, która od momentu premiery wyparła ze szkolnych studniówek „Pożegnanie Ojczyzny” Michała Kleofasa Ogińskiego, czyli (już) nieśmiertelnym „Polonezie”. Melodia ta pojawia się w ponurej „Śmierci Jacka Soplicy” oraz (w zupełnie innej wariacji) w „Koncercie Jankiela”. Tradycyjna aranżacja nie jest jednak w żadnym przypadku wadą, a rozmach (werble, trąbki, smyczki) zdecydowanie jej służy. Sam Kilar przyznał, że utwór ten najpierw rozpisał na fortepian, a dopiero potem poddał orkiestracji. Jakby nie było, to brzmi on po prostu rewelacyjnie.
Na sam koniec płyty dostajemy trzy sympatyczne bonusy. Pierwszym jest… „Inwokacja” – tym razem w wersji czytanej wprost z książki, w świetnej interpretacji Krzysztofa Kolbergera (zagrał on w filmie Mickiewicza właśnie), której w tle towarzyszy mieszanka końcówki „Poloneza” i otwierającego album motywu. Całość doskonale ze sobą współgra. Drugi ‘dodatek’ to napisana specjalnie na potrzeby promocji filmu piosenka „Soplicowo”, autorstwa Grzegorza Turnaua (muzyka) i Leszka Moczulskiego (tekst). Przystępna i chwytliwa melodia, połączona z głosami Turnaua oraz Stanisława Soyki jest zwyczajnie fantastyczna i zalicza się do zdecydowanej czołówki przebojów polskiego kina. Zbędna wydaje się przy tym jej wersja instrumentalna, która album zamyka.
Nie będzie przesadą, jeśli „Pana Tadeusza” określę mianem jednej z najlepszych rodzimych ścieżek dźwiękowych. Kilar potwierdził nią swój znakomity warsztat oraz wyczucie filmowego języka. Można mu co prawda zarzucić, że praca ta wydaje się troszkę zbyt prosta, jak na kompozytora tego kalibru, ale wynika to raczej z faktu, że dla Polaka muzyka filmowa nie była głównym priorytetem. Tak czy siak mamy do czynienia z wielkim dziełem i pięknem w najczystszym wydaniu, zatem ocena końcowa nie może być inna.
I ja tam byłem, miód i wino piłem
A com widział i słyszał, w księgi umieściłem.
0 komentarzy