Jedną z niewątpliwych zalet muzyki filmowej jest jej eklektyzm. Kompozytorzy ścieżek dźwiękowych nieustannie szukając nowych brzmień, zapuszczają się w coraz dalsze zakątki świata. Śledząc najróżniejsze kultury czerpią z nich dźwięki, formy i rytmy, które mają odświeżyć ich własną muzykę i uczynić ją bardziej oryginalną. Jednym z regionów świata, który kompozytorzy upodobali sobie najbardziej jest południowo-wschodnia część Azji – głównie Chiny, Indie i Japonia. Ogromne palety brzmień, jakie zapewniają istniejące w tamtych kulturach instrumenty oraz bardzo estetyczna i elegancka melodyka oparta głównie na skali pentatonicznej, są bardzo kuszącym polem do wszelkich eksperymentów. Dlatego też ścieżki dźwiękowe, które powstają do filmów związanych z tym rejonem świata należą do najciekawszych i najbardziej lubianych przez słuchaczy. Wystarczy tutaj wspomnieć tak doskonałe tytuły jak "Mały Budda", "Przyczajony tygrys, ukryty smok", "Przysięga" czy "Wyznania Gejszy". Ich kompozytorzy w unikalny dla siebie sposób połączyli dźwięki różnych azjatyckich kultur z klasycznym brzmieniem zachodu, tworząc niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju dzieła. Do grona tych partytur ostatnio nieśmiało dołączyła najnowsza autorstwa Alexandre’a Desplat – "Malowany welon".
Ten niezwykle utalentowany Francuz kilkoma ścieżkami dźwiękowymi skomponowanymi w roku 2006 udowodnił, że należy do najlepszych i najbardziej wszechstronnych twórców muzyki filmowej na świecie. Jednocześnie pokazał, że potrafi tworzyć muzykę inteligentną, pełną ukrytych smaczków i nawiązań. Taka jest właśnie partytura z filmu "Malowany welon". Sam obraz jest historią miłosną rozgrywającą się w latach 20-tych ubiegłego wieku na terenie Chin. Podobnie jak w przypadku "Królowej" Alexandre Desplat postanowił podkreślić swoją muzyką, miejsce akcji filmu. Taki zabieg, który w sumie nie powinien być zaskoczeniem, dał kompozytorowi szansę na wykorzystanie całej palety brzmień, jakie oferuje kultura Chin. Okazuje się jednak, że Desplat skorzystał dość oszczędnie. Typowej muzyki źródłowej jest tutaj jak na lekarstwo, a geograficznej tożsamości nadają jej jedynie drobne szczegóły, będące niejako dekoracją na minimalistycznym szkielecie całej kompozycji.
Skłonności Alexandre’a Desplat do korzystania z języka minimalizmu pojawiały się już we wcześniejszych jego pracach ("Królowa"). Jednak w przypadku "Malowanego welonu" osiągają one pewne apogeum. Większość pojawiających się tutaj kompozycji wręcz pulsuje dzięki monotonnie powtarzanym motywom. Wygrywane one są przez różne instrumenty: od fortepianu ("The Painted Veil") przez eteryczne flety ("Kitty’s Theme"), harfę ("Kitty’s Journey") aż po smyczki ("The Water Wheel"). Ten puls potęgowany jest przez najróżniejsze instrumenty perkusyjne, które niejako kojarzą się z kulturą Chin. Tak obszerne wykorzystanie minimalizmu rodzi skojarzenia do prac innych kompozytorów. W pierwszym, tytułowym utworze pojawia się fortepianowa tekstura, podobna do tej z "Wyznań Gejszy" Johna Williamsa. Jednak o ile w tym przypadku można mówić jedynie o podobieństwie, to kompozycja "Cholera" zdradza nam źródło inspiracji Alexandre’a Desplat – jest nim Philip Glass. Twórczość tego amerykańskiego kompozytora to minimalizm w czystej postaci. We wspomnianym utworze Desplat czerpie pełnymi garściami z najnowszych dzieł Glassa jak "Iluzjonista" czy "Notes On A Scandal". Mamy tutaj nakładające się minimalistyczne motywy monotonnie powtarzane z różną częstotliwością, których połączenie tworzy niesamowitą mozaikę dźwięków wyrażającą trudne do opisania słowami emocje. To jedna z najbardziej wyrazistych kompozycji na tej płycie.
Podobnie jak John Williams przy okazji "Wyznań Gejszy" także Alexandre Desplat postanowił zaprosić do współpracy dwóch wybitnych solistów – pianistę Lang Lang i wiolonczelistę Vincenta Segala. Na ścieżce dźwiękowej z "Malowanego welonu" szczególnie zauważalny jest ten pierwszy. W niemal każdym utworze można podziwiać technikę gry Lang Lang w postaci imponujących pasaży i minimalistycznych tekstur. Mimo że fortepian stanowi tutaj przede wszystkim jeden z elementów ogromnej palety dźwięków, jakie zaangażował do tej muzyki Desplat, to można znaleźć kilka solowych popisów Lang Lang. Jednym z nich jest urokliwy walc pod tytułem "River Waltz", który na płycie pojawia się także w wersji na solowy fortepian. W takich bardzo intymnych i subtelnych kompozycjach jak "Promenade" instrument Lang Lang spisuje się doskonale. Prawdziwą perełką jest też jego wykonanie "Gnossienne nº1" pięknego klasycznego utworu autorstwa nieżyjącego już francuskiego kompozytora Erika Satie.
Muzyka z "Malowanego welonu" jest bardzo bogata, choć nie jest to bogactwo olśniewające przy pierwszym kontakcie. Pojawiają się tutaj różne emocje i bardzo ciekawe sposoby ich przekazywania – od niemal przesyconych dźwiękami minimalistycznych form, po bardzo ascetyczne, ocierające się o ambient kompozycje. Desplat w charakterystyczny dla siebie sposób bawi się rytmiką w niemal każdym utworze wykorzystując subtelną elektronikę, między innymi w postaci szalejącego basu w "Colony Club", kojarzącego się z "Syrianą". Mamy tutaj kilka ładnych tematów, z których najciekawiej prezentuje się "Kitty’s Theme" – niezwykle intymna i subtelna melodia oprawiona głównie w dźwięk fletów i delikatnych smyczków.
O tożsamości geograficznej tej muzyki świadczą głównie dźwięki egzotycznych instrumentów, na których czele stoją różne piszczałki i perkusjonalia. Jedynie w "Walter’s Mission" możemy usłyszeć coś na kształt muzyki źródłowej przywodzącej na myśl "Małego Buddę". Pod względem melodycznym można tutaj znaleźć kilka podobieństw do "Hero" czy "Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka", ale nie ośmielę się na stwierdzenie, że są to zapożyczenia, ot raczej zwykłe niezobowiązujące podobieństwa. Słucha się tej muzyki bardzo dobrze, choć może brakuje jej takiej wyrazistości, jaką posiadają przytoczone wyżej klasyki. Złoty Glob, którego Alexandre Desplat otrzymał za tę muzykę był zdecydowanie zasłużony. Jednak żeby docenić w pełni wartość tej ścieżki dźwiękowej, trzeba jej poświęcić więcej czasu, bo i sporo jest w niej do odkrywania. Ale gwarantuję, że nie będzie to czas stracony.
Jak można Gnossienne No. 1 dawać czwórkę?
No właśnie :/
Wszystko można. Ode mnie za całość 5 – najlepszy melodramatyczny Desplat, osadzony w konwencji, a zarazem ożywczo nieoczywisty.