„…jedna z bardziej sympatycznych i kolorowych ścieżek dźwiękowych roku 2017…”
Pamiętacie misia Paddingtona? Postać stworzona przez Bonda, Michaela Bonda po raz pierwszy na dużym ekranie pojawiła się w 2014 roku. Miś całkiem nieźle zarobił, więc sequel był kwestią czasu. A kiedy wyszła druga część to… przebiła poprzednika pod każdym względem. Tym razem Paddington, choć stara się być grzeczny, zostaje oskarżony o kradzież pewnej cennej książki, przez co musi dokonać bardzo poważnych decyzji. Realizacyjnie film bardzo przypomina kino Wesa Andersona. Potrafi rozbawić i wzruszyć, a pojawiający się na drugim planie Hugh Grant z Brendanem Gleesonem kradną dla siebie ekran w każdej scenie.
Mając większy budżet oraz więcej gwiazd można było przyciągnąć kompozytora z wyższej półki. Tym większe było moje zaskoczenie, gdy do napisania partytury został zatrudniony Dario Marianelli. Na pierwszy rzut ucha ten kompozytor i kino familijne wydaje się bardzo abstrakcyjnym połączeniem. Prędzej spodziewałbym się dopasowującego się dźwiękowo do tego stylu Alexandre’a Desplata (ze względu na współpracę z Andersonem). Efekt finalny jednak okazał się bardzo satysfakcjonujący.
Tak jak w poprzedniej części muzyka wydaje się w większości bardzo delikatna, ciepła, wręcz eteryczna. Słuchając tematu przewodniego miałem dość dziwne skojarzenie z… „The Sims”, ale to raczej z powodu podobnej atmosfery oraz użycia instrumentów w rodzaju fletów, cymbałków i łagodniejszej perkusji. To od razu wprowadza w niemal sielski klimacik – jak w „Windsor Gardens”, gdzie poznajemy dzień z życia Paddingtona oraz jego dzielnicy. Zaczyna się wręcz melancholijnymi dźwiękami fortepianu i skrzypiec. Ale potem wszystko zaczyna nabierać barw iście egzotycznych. A wszystko od uderzenia Big Bena, który zachęca aby potańczyć w rytmie wchodzących perkusjonaliów, fortepianu, skrzypiec, gitary elektrycznej, a nawet… kościelnego chóru i sitaru. Temat ten oparty jest na (obecnej w filmie) piosence „Rub and Scrub”, zmieniając jej tempo oraz aranżację, a nawet pojawia się we fragmentach w takich cudeńkach, jak „Window Cleaning” czy końcówka „Lost and Found”.
Jednak dość ciekawie prezentuje się wersja tego tematu dotycząca Paddingtona-więźnia. Niby też mamy tutaj perkusjonalia, klarnet, ale są też różne ubarwiacze budzące skojarzenia z Desplatem i jego „Grand Budapest Hotel”. Zapowiedź tego tematu objawia się w dość mrocznym, mieszającym niepokój z humorem „It’s Only One Red Sock”, „One Orange at a Time” (druga połowa z akordeonem i trąbką) czy w szybko snującym się walcu „The Break-In”.
Drugi motyw dotyczy więzi między naszym bohaterem a ciocią Lucy, do której pisze listy. Jest to melodia bardzo delikatna, niektórzy powiedzą, że sentymentalna, z duetem fortepian/skrzypce. Jej zapowiedź mamy na początku „Windsor Gardens” oraz w bardzo ciepłym walczyku „The Pop-Up Book”, ale najmocniej błyszczy w wyciszonym „A Letter from Prison” oraz „The Jungle Jail”.
Co mnie jednak zaskoczyło, to obecność action score’u. Jest on związany z postacią podstarzałego aktora, który wrabia naszego bohatera w kradzież, zaś sam wyrusza na poszukiwanie wielkiego majątku. Muszę przyznać, że te fragmenty Marianelli napisał tak, jakby miały trafić do jakiegoś blockbustera: dynamicznie, efektownie, ale też i zaskakująco. Niepozorne „The Book is Stolen” zaczyna się od plumkania oraz harfy, by podkręcić tempo kotłami, smyczkami i dętymi drewnianymi niczym końskim galopem. A jak wskoczą trąbki z tamburynem i klawesynem, mamy fragment godny „Trzech muszkieterów”. Tykające zegary w „Escape Waltz” dodatkowo podnoszą napięcie w tym lekkim utworze, by niemal zniknąć pod koniec utworu.
Lecz prawdziwa jazda zaczyna się pod koniec finałowego pościgu w pociągu. Krótkie, acz intensywne „Race to Paddington Station” z ciekawymi perkusjonaliami, rozpędzone i lekko suspensowe „The Steam Trains” na flety, cymbałki oraz organy, odpowiednio nabiera tempa z niemal płynącymi smyczkami, tamburynem, dęciakami, a nawet i fortepianem wziętym z jakiegoś saloonu. „Bullseye-Henry” pędzi niczym „Autor widmo” zmieszany z „Mission: Impossible”, tak jak początek „Splash”. Ale to w tym pędzie ostatni wymieniony utwór zmienia kompletnie klimat na bardziej niepokojący, wręcz dramatyczny, dopiero pod koniec zasilając nas pozytywną energią.
Tak samo jak w pierwszej części, uwzględniono także piosenki wykonywane przez Tobago & D’Lime. W tych momentach (poza finałowym „Jumping the Line”) zespół pojawia się w filmie. Utworów jest niewiele, bo tylko trzy, lecz w zupełności to wystarcza. Wplecione między kompozycje Włocha nie tylko nie zgrzytają, ale ładnie uzupełniają się z całością.
Byłem troszkę sceptycznie nastawiony do angażu Marianelliego przy drugim „Paddingtonie”. Ku mojemu zdumieniu to jedna z bardziej sympatycznych i kolorowych ścieżek dźwiękowych roku 2017. Jak sam bohater – ciepła, różnorodna oraz nie dająca się nie lubić. Ode mnie mocne cztery słoiki marmolady. Smacznego!
0 komentarzy