Ta produkcja Disneya – oparta o prawdziwe wydarzenia, w których rzeczonego słonia trzeba było przetransportować w głąb dżungli, podczas Wojny wietnamskiej – to raczej standardowe kino familijne, na które patrzy się z mieszanymi uczuciami (grający jedną z ról Denis Leary ponoć szczerze go nienawidzi). Film może jednak poszczycić się kilkoma walorami, dla których warto poświęcić półtorej godziny seansu. Obok dobrej realizacji technicznej, atutem jest z pewnością solidna obsada (poza Learym grają tu jeszcze Danny Glover, Ray Liotta i Tchéky Karyo), jedna z ciekawszych sekwencji spadochronowych we współczesnym kinie, zjadliwy humor oraz solidna muzyka Davida Newmana.
Kompozytorowi towarzyszy jednak garść utworów źródłowych, z których kilka przedostało się także na skromny krążek od Hollywood Records. Znajdziemy na nim połowę z piosenek w filmie wykorzystanych (pełna lista TUTAJ). Wszystkie stanowią rozpoznawalne hity z konkretnych epok, jakie w ruchomym obrazie podpadają pod sympatyczne tło, wyróżniające się jedynie miejscami. Na płycie większość słuchaczy przyjmie je tyleż z otwartymi rękami (przez wzgląd na jakość i nostalgię), co wzruszeniem ramion, kiedy te przeminą w głośnikach (są to wszak mocno opatrzone już przeboje). Mieszają się one zgrabnie ze scorem, dzieląc między siebie po równo czas trwania i sprawiając, że krążek jest odpowiednio zróżnicowany, a żaden z tych elementów nie nuży nadmiarem materiału.
Ilustrację Newmana trudno jednak o to posądzać, bowiem mamy tu do czynienia jedynie z drobnym wycinkiem całej ścieżki. Szczęśliwie jest to bardzo reprezentatywny zbiór wszystkich najważniejszych melodii, które bez problemu oddają specyfikę i klimat wielkiej przygody. Clou partytury stanowi oczywiście temat tytułowy, będący muzyką akcji najwyższej próby. Ponad ośmiominutowy kawałek składa się na niezwykle melodyjną, pełną pasji i wybuchów całej orkiestry jazdę bez trzymanki, która z pewnością usatysfakcjonuje niejednego melomana. To zresztą jeden z najatrakcyjniejszych motywów, jaki wyszedł spod ręki maestro i już choćby tylko dla niego warto się całym albumem zainteresować.
Reszta kompozycji to już spokojniejsze, nastawione na typową lirykę i dramatyzm fragmenty. Newman nie żałuje egzotycznych dźwięków oraz instrumentów, czasem ucieka się nawet do wokaliz i skromnych chórów, ale poza efektownym „Opening” i powtórką tych nut w „Farewell” w nieco zmienionej aranżacji, raczej nic nie przyciąga uwagi na dłużej. Jest ładnie i przystępnie, lecz także aż nadto spokojnie, czego najlepszym przykładem dłużące się, wypełnione klimatycznym underscorem „Elephant Temple / Lihn's Flashback”.
Wspomniany już, krótki metraż płyty oraz wymieszanie ze sobą ilustracji z utworami śpiewanymi ostatecznie zaciera podobne, negatywne wrażenia, czyniąc to wydawnictwo zjadliwym i w sumie nawet wartym polecenia – także osobom, którym hasło „Operacja Słoń” kompletnie nic nie mówi. Całościowo jest to co prawda średnia pozycja, o jakiej łatwo zapomnieć, lecz do poszczególnych tematów Newmana zdarza mi się wracać zadziwiająco często. Stąd moja finalna nota wynosi 3,5 nutki.
P.S. A gdyby ktoś czuł niedosyt, to odsyłam do krążącego po sieci bootlega – znajduje się tam aż 21 utworów (bez nazw) czystego score’u, o łącznym czasie blisko 45 minut.
0 komentarzy