Piękny. Tylko tyle mógłbym powiedzieć o filmie "Once", by nadmiarem banalnych słów nie umniejszyć jego geniuszu. To jeden z tych obrazów, o których pamięta się długo po wyjściu z kina, a każda pojawiająca się w nim piosenka, usłyszana później w radiu, przywołuje fale wspomnień i emocji. Kiedy obejrzy się "Once", nie ma sposobu by uciec od jego magii. Film opowiada krótką historię dwojga artystów, bratnich dusz, które jakimś cudem odnalazły się w zatłoczonym Dublinie. On jest ulicznym muzykiem marzącym o nagraniu płyty, ona przyjechała z Czech by w Irlandii znaleźć dobrobyt. Oboje mają złamane serca i ogromną potrzebę odmienienia swojego życia. Czy im się uda? O tym musicie przekonać się sami, jednak nie oczekujcie Hollywoodzkiego zakończenia…
Film jest dość krótki jednak wychodząc z kina z pewnością nikt nie poczuje niedosytu. A wszystko dzięki muzyce, która wypełnia go po brzegi treścią, pięknem i magią. "Once" przez wielu definiowany był jako musical, z kolei inni okrzyknęli go filmem muzycznym nowej generacji. Prawda jest taka, że obraz ten wymyka się jakimkolwiek klasyfikacjom. Muzyka jest w nim najważniejsza – to ona opowiada historię głównych bohaterów i opisuje uczucie rodzące się między nimi. Jedna krótka piosenka mówi tutaj więcej niż kilkanaście minut dialogu. Muzyka jest w nim piękna – każda piosenka przykuwa uwagę i trafia prosto do serca, robiąc w nim niemałe spustoszenie.
Wszystkie pojawiające się w filmie piosenki są wykonywane na ekranie przez aktorów. Praktycznie nie usłyszymy w nim muzyki płynącej gdzieś spoza planu. Sprawia to, że ścieżka dźwiękowa "Once" wręcz powstaje na naszych oczach, a to z kolei nadaje jej wiarygodności i realizmu, którym nie można się oprzeć. Nie ma tu żadnych fantazji, retrospekcji, snów czy kontrapunktów – jedynie naga rzeczywistość. A mimo to zwykłe śpiewanie piosenki gdy wraca się nocą ze sklepu – czyli coś co sami pewnie czasami robimy – ma w sobie jakąś magię i niezwykłość.
Jednak wszystko to niewiele by znaczyło gdyby nie odpowiedni dobór obsady – a tutaj jest wprost idealnie. Duet Glen Hansard i Markéta Irglová jest fenomenalny. Aktorsko co prawda nie są to żadne wyżyny, jednak chemia między tą dwójką i ich talent muzyczny skutecznie maskują pozostałe braki. Oglądając film trudno się bowiem oprzeć wrażeniu, że między tym dwojgiem ludzi faktycznie coś jest. Coś szczerego i inspirującego, co wykracza daleko poza filmową historię. Autentyzmu emocji jakie rysują się na ich twarzach podczas wykonywania kolejnych utworów nie podrobiłby żaden aktor. Reżyser filmu John Corney, doskonale wiedział co robi zatrudniając parę muzyków, będących ze sobą w życiu prywatnym i mających już na koncie wspólną płytę. Ich artystyczne i emocjonalne zrozumienie dało doskonałe efekty w "Once".
Trudno opisać muzykę pojawiającą się na tej płycie. Z pewnością nie jest banalna. Słychać w niej irlandzkie, rockowe korzenie co objawia się w szczerej, silnej ekspresji i trafności. Skojarzenia z U2 nasuwają się nie jeden raz, choć "Once" jest zdecydowanie bardziej subtelne. Być może to zasługa kobiecej ręki Markéty Irglovej, która obłaskawiła nieco żywiołowy temperament swojego irlandzkiego partnera. Oczywiście nadal znajdą się tu kompozycje, w których Glen krzyczy na całe gardło ("Leave", "Say It To Me Now"). Dominują jednak romantyczne ballady, przeważnie smutne i prawdziwie wzruszające. Autorami większości piosenek jest para głównych aktorów. Część z nich pochodzi z ich poprzedniej wspólnej płyty oraz repertuaru zespołu The Frames, którego liderem jest Glen Hansard. Na płycie znajdziemy niemal wyłącznie studyjne nagrania, różniące się od tych bardziej surowych, wykonywanych w filmie. Tylko jedna piosenka pojawiająca się na soundtracku jest gościnna. To "Gold" autorstwa Fergusa O'Farrella wykonywana przez zespół Interference.
Nie można oczywiście nie wspomnieć, że piosenka otwierająca krążek – "Falling Slowly" – otrzymała w tym roku Oscara. Po obejrzeniu filmu i przesłuchaniu tej płyty, wydaje się, że werdykt nie mógł być lepszy. Ten utwór to esencja całego filmu i jego najpiękniejszy moment, a jednocześnie świetna zachęta do zapoznania się z całą płytą. A ta jest sporym zastrzykiem fantastycznej, rozbrajającej muzyki, obok której absolutnie nie można przejść obojętnie. Koniecznie polecam sam film, jak i soundtrack – ich lektura w towarzystwie ukochanej osoby to niezwykłe przeżycie. Taka dawka szczerego, muzycznego romantyzmu przyda się każdemu.
P.S. Fragmentów płyty można posłuchać na oficjalnej stronie soundtracku.
0 komentarzy