Nikt raczej nie zaprzeczy, że styl kręcenia filmów przez Romana Polańskiego jest wyjątkowo charakterystyczny. Obejrzałem mnóstwo jego filmów, lecz do teraz nie jestem ostatecznie w stanie stwierdzić i wskazać, które z elementów pojawiających się podczas seansu są wyznacznikami jego stylu. Być może chodzi o wspólne elementy różnych historii albo sposób przedstawiania wydarzeń, a może jednak o techniczne aspekty każdej produkcji. Kto to może wiedzieć…? Niemniej w momencie, gdy natrafię na film Polańskiego w telewizji – zupełnie przypadkowo przełączając z kanału na kanał – po kilku minutach oglądania jestem w stanie stwierdzić: "Nie znam tego filmu, lecz wydaje się, że reżyserem jest Roman". Jak długo żyję i oglądam filmy, to Polański pozostanie jednak Polańskim, niezależnie od tego czy nakręci bajkę dla dzieci, na podstawie prozy Dickensa, czy też upichci upiorny befsztyk satanistyczny.
Ulubionym kompozytorem Polańskiego był Krzysztof Komeda. Panowie zrobili razem wiele filmów pełno- oraz krótkometrażowych. W momencie, kiedy Komedy zabrakło, Polański eksperymentował z twórcami takimi, jak Philip Sarde, Jerry Goldsmith czy Ennio Morricone. Kilar pojawił się u boku reżysera dopiero w 1994r. przy okazji filmu "Śmierć i dziewczyna", potem w "Dziewiątych wrotach" z roku 1999. Natomiast trzecie, i jak na razie ostatnie, spotkanie przypadło na rok 2002 i oscarowego "Pianistę". Wraz z Kilarem przy muzyce współpracowała orkiestra i chór Filharmonii Praskiej oraz koreańska śpiewaczka operowa – Sumi Jo.
"Dziewiąte wrota" opowiadają historię "książkowego detektywa", Deana Corso, wynajętego przez Borysa Balkana do odnalezienia i porównania trzech rzekomo autentycznych egzemplarzy księgi "Dziewięcioro Wrót do Królestwa Cieni" autorstwa Artistida Torchii – spalonego na stosie w Wenecji w 1666 roku wraz ze wszystkimi dziełami, za wyjątkiem wspomnianych egzemplarzy. Torchię stracono za napisanie książki z szatańską pomocą, której tekst odpowiednio wykorzystany, wraz z poprawną kolejnością rycin skopiowanych z Delomelanikonu, pozwala na przyzwanie Księcia Ciemności. Mimo, iż film jest obrazem dobrym, trzymającym w napięciu, utrzymującym odpowiednią "diabelską" atmosferę, przyjęty został dość chłodno zarówno przez krytykę jak i widzów. Polańskiemu zarzucano zbyt wielkie cięcia względem literackiego pierwowzoru, co przełożyło się na logiczność filmowej intrygi i wiarygodność psychologiczną głównego bohatera. "Klub Dumas" Arturo Pérez-Reverte był niezwykle rozwiniętą fabularnie opowieścią, gdzie główny wątek trzech szatańskich ksiąg usunięty był na bok na rzecz tytułowego klubu wielbicieli autora "Trzech Muszkieterów" – wszystko w celu przedstawienia ciekawej osobowości Deana Corso. W filmie nie było na to czasu. Ważniejsza była książka Torchii oraz perypetie bibliofila-detektywa i zielonookiej dziewczyny, co jest w pełni przeze mnie rozumiane. Fala krytyki związana była także z nieuchronnym porównaniem do powstałego 31 lat wcześniej "Dziecka Rosemary" – filmu, który od razu na stałe wszedł do klasyki gatunku.
Tak jak trzy dekady wcześniej obraz Polańskiego otrzymał niesamowitą oprawę muzyczną napisaną przez Krzysztofa Komedę, tak i "Dziewiąte wrota" dostały niezwykle sugestywną partyturę, która nie posiada jednak tak wyrazistego i odciskającego piętno w pamięci tematu, jakim była kołysanka nucona przez Mię Farrow. Ścieżki samej w sobie nie sposób jednak porównać do "Dziecka Rosemary", gdyż stylistycznie jest to zdecydowanie coś innego. Jeżeli miałbym już porównywać do czegokolwiek, to zapewne zwróciłbym się w kierunku takich partytur, jak goldsmithowski "Omen" i "Poltergeist", glassowski "Candyman" czy temat z "Egzorcysty", ale tylko i wyłącznie pod względem subtelności motywu przewodniego, który nie sugeruje, że mamy do czynienia z horrorem (jak w przypadku tematu miłosnego z "Omena" czy kołysanki z "Poltergeista").
Partytura Kilara składa się z czterech głównych tematów, z których tak naprawdę tylko dwa popychają całą kompozycję do przodu. Pierwszym z nich jest temat pojawiający się w pięknym utworze "Vocalise – Theme from The Ninth Gate". Utwór ten w żaden sposób nie zwiastuje słuchaczowi, że ma do czynienia z muzyką do niepokojącego filmu z satanistycznym zacięciem. Wręcz anielski wokal Sumi Jo, w połączeniu z dźwiękami klawesynu i pianina, wspomaganymi przez lirycznie brzmiącą sekcję smyczkową, brzmi jak nie z tej epoki. Dopiero w końcowych frazach utworu Kilar wprowadził ciut napięcia i tajemniczości. Mimo, iż owa wokaliza jest tematem "Dziewiątych wrót", to jednak występuje ona na albumie jedynie w pierwszym i ostatnim utworze, tworząc niejako klamrę dla całej kompozycji. Zadziwiające jest to, iż temat ten w takiej formie występuje w filmie jedynie na napisach końcowych.
Drugi ze wspomnianych wcześniej tematów pojawia się w kolejnym utworze, zatytułowanym "Opening Titles". Temat ten, rozpisany na smyczki, jest niesamowicie posępnym, niepokojącym motywem, który rozbrzmiewa w filmie najczęściej, gdy na ekranie pojawiają się diabelskie księgi Torchii. Utwór ten jest pierwszym, który wprowadza pierwiastek diabelskości do całej partytury, ukazując nam, że będziemy mieli do czynienia z pełnokrwistą historią o królestwie cieni i próbach pojęcia wiedzy na temat wywoływania Księcia Ciemności. Wszak jak inaczej pokazać satanistów, jak nie przy użyciu mrocznych smyczków?
Pierwsze dwa utwory są zdecydowanie najciekawszymi na całej płycie. Misternie konstruowany klimat zostaje jednak rozwiany w kolejnym. Wtedy to, do uszu słuchacza dolecą dość skoczne, frywolne rytmy. Motyw Deana Corso jest trafnym, ale także ironicznym sposobem na pokazanie, że bohater jest komicznym, groteskowym osobnikiem, choć nie pozbawionym wielkiej dozy cwaniactwa. W sumie nie należy mieć Kilarowi za złe, że w taki właśnie sposób postanowił zobrazować bibliofila, podczas gdy reżyser ewidentnie traktuje go jak… skończonego idiotę (vide: scena z rewolwerem, czy drugie odwiedziny Fargasa, a to wszakże tylko niektóre przykłady). Niemniej temat wydaje się brzmieć odrobinę nie na miejscu. Motyw znany z "Corso" usłyszymy jeszcze w nieco bardziej niepokojącej wersji w "Bernie is Dead", a także w "Plane to Spain (Bolero)" oraz "Missing Book / Stalking Corso".
Dźwięki opisujące głównego bohatera oraz szatańskie księgi, to najczęściej pojawiające się motywy w całej kompozycji, lecz nie tylko one popychają całą kompozycję do przodu. Jest jeszcze temat filmowej famme fatale, wdowy po mężu-samobójcy, Liany Telfer. Niesamowicie sugestywne, delikatne oraz tajemnicze dźwięki, dają słuchaczowi do zrozumienia, że bohaterka jest jedną z tych kobiet, które dostają zawsze to co chcą – niezależnie od ceny jaką (inni) muszą ponieść. Niezwykły, hipnotyzujący i zniewalający motyw – "Liana", "Chateau Saint-Martin".
W celu zobrazowania scen akcji, Kilar wykorzystuje chaotyczny fortepian, przywodzący trochę na myśl zabiegi stosowane przez Jamesa Hornera. Przykład takiego "walenia po klawiszach" znaleźć można w utworach "Missing Book / Stalking Corso" czy "Liana’s Death". Jeśli chodzi o muzykę akcji w szerszym spektrum, to warto zauważyć ciekawie prezentujący się utwór napisany pod pościg samochodowy, gdzie możemy posłuchać wyrazistej perkusji i zrytmizowanej konstrukcji utworu. Struktura całej kompozycji przygotowuje słuchacza na coś, czego od dawna oczekiwał – wielkiego muzycznego finału, swoistego apogeum, które następuje w utworze "Balkan's Death" oraz "Corso And The Girl". Kilar posługuje się w nich rewelacyjnym męskim chórem, będącym wspaniałym tłem dla wokalizy Sumi Jo, która tak naprawdę dopiero teraz może w pełni pokazać niezwykłą siłę swego głosu. Połączenie tego motywu z upiorną sceną konsumpcji związku człowieka z szatanem, daje niesamowity efekt potwierdzający tezę, że nie jest to muzyka będąca jedynie bezbarwnym tłem. Koreanka wspina się tu na wyżyny – to jej głos kieruje uczuciami widza i właściwie od niej zależy groza większości kluczowych momentów filmu.
Tą pracą Kilar jedynie potwierdził swój niezwykły dryg do pisania muzyki do horrorów, udowadniając, że partytura do "Draculi" nie była jednorazowym, szczęśliwym wyjątkiem. Tajemnicze sekwencje smyczków, śpiewane operowym głosem wokalizy, niezwykle potężna muzyka akcji w finale – to plusy tej kompozycji, lecz jednak niech nie zasłonią nam oneminusów – frywolności tematu Corsa oraz przeciętności utworów pochodzących ze środka kompozycji, które niestety niosą rozczarowanie po wspaniałych utworach początkowych.
0 komentarzy