Tak, jak lata 90’ ubiegłego wieku należały do sensacji (głównie spod ręki Pasikowskiego), tak pierwsze dziesięciolecie XXI wieku zdaje się w polskim kinie żyć komediami romantycznymi. Od kasowego przeboju "Nigdy w życiu" Zatorskiego, produkujemy je niemal taśmowo, a wysoka popularność wśród widzów raczej nie wróży by ten trend miał się w jakiś sposób w najbliższym czasie zmienić. Wystarczy spojrzeć na pierwsze półrocze 2008 roku… nie ma jeszcze czerwca, a na dużych ekranach już gościły "Rozmowy nocą", "Jeszcze raz" i "Mała wielka miłość". Najnowszym obrazem z serii jest "Nie kłam kochanie" Piotra Wereśniaka, którego premiera przypadła na koniec marca. Film opowiada o Marcinie, mężczyźnie który praktycznie ma już wszystko – pieniądze, świetną pracę, pozycje. Nic, tylko przebiera w luksusach życia i… kobietach. Lecz pewnego dnia wszystko się wali: traci pracę, wpada w niemałe tarapaty. Jedynym ratunkiem wydaje się być obrzydliwie bogata ciotka z Anglii, której jedynym marzeniem jest spędzić ostatnie dni swego życia ze swoim siostrzeńcem i jego żoną. Jedyny szkopuł w tym, że żony jeszcze nie ma. Jeszcze.
O poziomie samej komedii nie ma się specjalnie co rozpisywać. Tradycyjnie nie ma absolutnie nic wspólnego z polskimi realiami, a wszędobylski cukierek w tle strawić jest po prostu ciężko. Kolejną tradycją jest obsada kompozytorskiego stołka. Już od jakiegoś czasu etatowym kompozytorem rodzimych komedii romantycznych jest Maciej Zieliński. I tak jest też w przypadku "Nie kłam kochanie", chociaż tutaj dochodzi jeszcze fakt, że Wereśniak jest twórcą TVN-owskiego serialu "Kryminalni", gdzie muzykę pisał także Zieliński – widać panom się ze sobą dobrze współpracuje. Wreszcie ostatnią tradycyjną cechą tej muzyki jest jej wydanie, czyli dwupłytowe, zawierające kompilację piosenek wykorzystanych w filmie i nie przekraczający 40 minut score.
W przypadku "Nie kłam kochanie", obie płyty stoją na wysokim poziomie, bijąc obraz na głowę, co wcale nie jest takie oczywiste. Bo chociaż Zieliński już od dłuższego czasu wzbudza pozytywne emocje wśród polskiej krytyki, to jednak w gatunku trzymał się jednolitych ram, ocierając się o monotonię. Tutaj nadal pojawiają się charakterystyczne rozwiązania, ale towarzyszą im świeże i naprawdę ciekawe pomysły. Z kolei kompilacja obfituje w piosenki na najwyższym poziomie (światowym!) i nie przeszkadza tu nawet to, że żaden z zawartych na płycie kawałków niczego nowego przed słuchaczem nie odkryje. Norah Jones ("Dont Know Why"), Alicia Keys ("Fallin’") czy Ewelina Flinta ("Nie kłam że kochasz mnie") – to nic nowego w podobnych wydawnictwach. A jednak – zebrane piosenki to w większości pozycji autentycznie śmietanka, która powinna zadowolić najwybredniejszych… odbiorców produktów związanych z komediami romantycznymi. Ale też powiedzmy to sobie od razu – do nich właśnie skierowany jest ten soundtrack. Radiowe hity wybrzmiewające na pierwszej płycie są mieszanką popowych przebojów MTV i trochę ambitniejszych brzmień R&B i soul. Lekkie w odsłuchu, wpadają w ucho przyjemnie pieszcząc bodźce słuchowe, choć to żadne uniesienie. Amy Winehouse (ostatnio na zasłużonym topie) wprowadza nieco agresywniejsze czarne rytmy w "Rehab", Timbaland i One Republic wzruszają w "Apologize", a Ayo raczy nas swoim niebiańskim głosem w "Down On My Knees". Tego jest więcej i raczej nikt po zaznajomieniu się z pierwszym dyskiem nie będzie nieszczęśliwy. To solidny zestaw pełen małych skarbów, trzeba jednak pamiętać, że to wszędzie już gdzieś było i pewnych kawałków ma się prawo mieć już dość – Mika i "Relax, Take It Easy".
Dla filmowych melomanów płytą numer jeden będzie tak naprawdę płyta numer dwa, czyli niespełna 35-minutowy score Macieja Zielińskiego. Najlepsze jego dzieło do komedii romantycznej i jedno z lepszych w całym dorobku kompozytora. Słuchając jej nie można się nudzić. Kompozytor skomponował trzy podstawowe tematy – temat główny, temat Marcina i temat cioci Neli. Obok pojawiają się oczywiście ich aranżacje i dwa tematy – powiedzmy – drugoplanowe, uzupełniające motywy przewodnie, a także melodia z przeboju Czerwonych Gitar, "Anna Maria" wykorzystana w emocjonalnej "Anna Maria i pocałunek" oraz w "Karol zakwitł".
"Sen", otwierający płytę temat główny filmu nie jest żadnym zaskoczeniem. To kolejna, przyjemna melodyjka, jaką Zieliński raczy nas na początku każdej romantycznej historyjki, do której pisał muzykę. Zbliżone do poprzednich prac kompozytora są zarówno instrumentarium, jak i atmosfera zasiewana przez utwór. Urocza, ciepła i lekka melodia przypomina trochę walczyk na smyczki, a w dalszej części fortepian. W finale temat nieco się zmienia rezygnując z romantycznej nuty, ale wciąż zachowując beztroską wymowę, dochodzą także instrumenty dęte. Ot, i oto cały temat główny. Kompozytor raczej nie szuka nowego języka do muzycznego opowiadania historii miłosnych, ale też trudno mu się dziwić – po co zmieniać, to co działa? Ów temat pojawia się w jeszcze dziewięciu (!) kompozycjach na płycie, bardzo często przybierając postać naprawdę ciekawych aranżacji. Do najlepszych należą utwory: "W deszczu", czyli charakterystyczna dla Zielińskiego skoczna rytmika fortepianu; "Podróż do Krakowa" – najbardziej żywiołowa aranżacja podkreślona obecnością gitary akustycznej, a w finale swego rodzaju mini-fanfarami; "Ania na rynku", gdzie rozbrzmiewają dodatkowo akordeon i klarnet; "Randka na Kazimierzu" – zgodnie z miejscem tytułowej randki (żydowska dzielnica Krakowa), temat wzbogacają klarnet, cymbałki i skrzypki wygrywające charakterystyczne, żydowskie melodie; i wreszcie finał płyty, czyli "Zakochani" z najbardziej podniosłą wersją tematu. Rozpoczyna się powoli na subtelnie rozgrywające melodię między sobą fortepian i skrzypce, by od połowy uderzyć z całą siłą i wsparciem instrumentów dętych i królującą nad nimi wszystkimi trąbką.
Na pierwszy plan partytury wysuwa się jednak nie temat przewodni, lecz motyw poświęcony głównemu bohaterowi, czyli Marcinowi Paprockiemu (pomimo że znalazł miejsce tylko w pięciu utworach na płycie). Kompozytor prześmiewa w nim bondowskie nuty Johna Barry’ego czy różowopanterowe Henry’ego Mancini’ego. Nie jest to wielka nowość w kinie – George S. Clinton przecież skutecznie parodiował muzykę z filmów o Agencie 007 w filmach z serii "Austin Powers", a sam Zieliński z sukcesem wykorzystał w "Dublerach" melodykę z "Ojca chrzestnego" i innych gangsterskich obrazów z Sycylią w tle. A jednak, w polskich komediach romantycznych przyzwyczailiśmy się do lekkich, nowoczesnych, ale już ogranych melodii, takich jak ta w temacie głównym. "Nie kłam kochanie" jest po prostu świeże, bo korzysta co prawda ze znanych motywów, ale śmiało wykracza poza ramy gatunku, dzięki czemu muzycznie winduje ponad sam obraz. Po raz pierwszy z tematem Marcina spotykamy się zaraz po temacie głównym w "My name is Marcin Paprocki" – mocna perkusja oraz charakterystyczne dla big bandów brzmienie urozmaicone obecnością gitary elektrycznej, od razu przywodzą skojarzenia z filmami o Jamesie Bondzie i inspektorze Clouseau. Temat powraca jeszcze cztery razy, między innymi w "Paprocki przestaje kłamać" i w ciekawej aranżacji we "Wrzosowej dziewczynie", gdzie pełne rozmachu brzmienie zastępuje… suspens. Ale w bardzo komediowym i prześmiewczym stylu uzyskanym dzięki perkusję i prowadzące temat smyczki.
Z tematów głównych wyróżnić jeszcze można kapitalny motyw poświęcony bogatej cioci Marcina, Neli. Pojawia się on w trzech utworach na płycie – "Ciocia Nela", "Rozmowa z ciocią" i "Ciocia lunatykuje". Pod względem melodycznym, temat ten niewiele różni się od bondowskiego motywu Paprockiego, radykalnie zmienia się za to instrumentalna aranżacja, przez co motyw nabiera całkiem nowego charakteru, jeszcze bardziej komediowego. Melodię wygrywają tu na przemian lub jednocześnie fagot i klarnet, a w tle temat prowadzi charakterystycznie brzmiące banjo. W kolejnych adaptacjach tematu, przybiera on bardziej sentymentalną, wręcz melancholijną formę, dzięki smyczkom i zwolnieniu tempa, by w trzecim z utworów ponownie oddać przerysowanie postaci i jej prześmiewczy charakter.
0 komentarzy