Muzyka filmowa to niezwykła dziedzina sztuki. Chociaż powstała zaledwie sto lat temu, jest niezwykle różnorodna i niejednolita. Nie boi się żadnego gatunku kina i eksperymentów, a o jej otwartości świadczy wiele nowych trendów. Co więcej łączy w sobie elementy zarówno kultury popularnej jak i wysokiej. Z jednej strony jest bardziej ambitna i estetyczna od muzyki pisanej dla mas. Z drugiej odznacza się większą przebojowością od muzyki poważnej i może dawać bardzo dużo rozrywki. Nie da się też ukryć, że tylko w dyskografii kompozytora filmowego można znaleźć ponad 300 płyt. I nawet najzdolniejsi muzycy innego gatunku nie są w stanie wykonać prawie dziesięciu dwugodzinnych projektów w ciągu roku!
Stworzenie kompilacji, będącej przekrojem przez muzykę filmową, w całym jej ogromie i rozpiętości, z pewnością nie jest zadaniem łatwym. Daje jednak niesamowitą okazję do jej popularyzacji. Niedawno miałem przyjemność przesłuchać jedną z takich składanek, wydaną przez Recordis. Na czterech płytach znalazło się ponad 240 minut niezapomnianej podróży. Podróży przez 55 lat muzyki filmowej, od pierwszej Golden Age'owej partytury Maxa Steinera, aż po dzieła schyłku milenium ("The Mask Of Zorro", "Saving Private Ryan"). Było, więc ciekawie i żywiołowo…
Na kompilacji znajdziemy pięćdziesiąt dwa utwory, ułożone zgodnie z kolejnością powstawania. Tak skonstruowana tracklista pozwala dokładnie prześledzić, jak przez ponad pół wieku zmieniała się muzyka filmowa. Składanka rozpoczyna się od utworu z "King Konga". "Prelude" charakteryzuje się potężnym i przytłaczającym brzmieniem. Nie ma, co ukrywać, że jak cała praca Steinera jest przyciężki w odbiorze. Jednak doskonale oddaje ducha panującego w Złotej Erze muzyki filmowej. Romantyczne tematy, potężne orkiestracje i dosyć prostolinijna ilustracja, a także ogromne wpływy kompozytorów poważnych (Wagner, Dvorak, Holst, Strawiński), nadawały jej niezwykle klasycznego charakteru. Delikatniejszy odcień Golden Age można znaleźć w "Temacie Miłosnym" z "The Adventures of Robin Hood". Erich Wolfgang Korngold opisał uczucie łączące dwojga ludzi, za pomocą pięknych dźwięków smyczków i instrumentów dętych drewnianych. Na pierwszej płycie znajdziemy jeszcze wiele świetnych utworów. Między innymi: niezwykle energetyczna Uwerturę z "The Mark Of Zorro", robiącą ogromne wrażenie na słuchaczu Suitę z "The Vikings", czy Suitę z kultowego "The Sea Hawk" Korngolda.
Druga płyta i część trzeciej, zawiera najlepsze kompozycje z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. W tym czasie panowała tak zwana Srebrna Era muzyki filmowej. Ten okres odznaczał się zmniejszeniem roli orkiestry, na rzecz instrumentów popularnych i utratą ciężkiego, przytłaczającego klimatu. Ówczesne soundtracki były podatne na wpływy jazzu i piosenek. Jedną z najbardziej znanych partytur tego okresu jest "Śniadanie u Tiffany'ego" Manciniego. Chyba wszyscy (nie tylko melomani), znają "Moon River". Ten niezwykle lekki, a zarazem piękny utwór jest bardzo charakterystyczny. Na kompilacji znajduje się tylko w wersji instrumentalnej. Ponadto został zorkiestrowany na zasobniejszą niż w oryginale orkiestrę. Jest dzięki temu jeszcze bardziej niezwykły niż w filmie. Jednym z najpiękniejszych utworów całej kompilacji jest "Temat Miłosny" z "El Cid". Ta niezwykle liryczna kompozycja, powstała na bazie jednego z najlepszych tematów Rozsy.
Reszta składanki to kompozycje z lat 1977 – 1998. Mistrzowie gatunku tworzący w tym okresie porzucili jazzowy klimat i wrócili do klasycznych brzmień. Nie chciałbym po kolei opisywać wszystkich utworów i smaczków, jakie znajdziemy na tej składance. Nie miałoby to zwyczajnie sensu, gdyż każdy z nich to perełka godna uwagi i wspomnienia. Zapewniam tylko, że żaden nie schodzi z najwyższego poziomu, a ich słuchanie będzie dla każdego wspaniała zabawą.
Jakość dźwięku jest bardzo dobra. Na nagraniu nie słychać szumów i zanieczyszczeń dźwięku, które zniechęcałyby do zapoznania się z treścią płyty. Tak dobrą jakość zawdzięczamy temu, że utwory, nie pochodzą z oryginalnych soundtracków, tylko zostały ponownie nagrane. Do tracklisty nie mam większych zastrzeżeń. Bez wątpienia jest przekrojem przez najważniejsze kompozycje muzyki filmowej. Oprócz tego zawiera nieco mniej znane i zapomniane, dzięki czemu, kompilacja staje się charakterystyczna. Oczywiście wszystkim dogodzić się nie da i zawsze znajdą się tacy, którym coś będzie się nie podobało. Osobiście ubolewam nad brakiem kultowego "Main Theme" z "Gwiezdnych Wojen", które zakończyło Srebrną Erę muzyki filmowej i nadało jej współczesny kształt. Nie jestem też zadowolony z braku partytur: Basila Poledourisa, Bernarda Herrmanna i Elmera Bernsteina. Na każdej z płyt jest około dwadzieścia minut wolnego miejsca, które spokojnie mogłoby zostać spożytkowane na utwory, tych kompozytorów. Jednak w moim mniemaniu, mimo niewielkich braków, zawartość płyty jest bardzo dobra.
Szczegółem jest niezbyt ekspresyjna i zachęcająca okładka. Szczerze mówiąc wątpię, by wybiła się spośród wielu innych leżących na sklepowych półkach. Jednak to nie oprawa graficzna jest tu najważniejsza. O wiele lepiej prezentuje się opakowanie, które jest bardzo poręczne. Zgrabny Digipack skrócił i ułatwił moje żonglowanie płytami.
Podsumowując składanka mimo kilku wad prezentuje się bardzo dobrze. Nie nuży i jest różnorodna, a każdy jej utwór jest dziełem najwyższej klasy. Dała mi wiele przyjemności i rozrywki. Tracklista wygląda porządnie, chociaż można by ją dopełnić kilkoma klasykami. "Battle of the Mounds", "Ave Satani", "Journey to the Line", "Raider's March" to tylko część słynnych kompozycji, których na niej zabrakło. Mniejszym minusem jest kiepska oprawa graficzna, którą wynagradza bardzo poręczne pudełko. Kompilacja jest w moim mniemaniu dedykowana osobom, które nie mają większego pojęcia o muzyce filmowej. W takim przypadku będzie doskonałą zachęta do głębszego zapoznania się z tym gatunkiem sztuki. W innym będzie bardzo miłym i przyjemnym, czterogodzinnym wspomnieniem tego, co najlepsze…
0 komentarzy