Herkules Poirot to kolejna ikoniczna postać z klasycznego kryminału. Po raz pierwszy na ekranie pojawił się już w latach 30., ale jedyną adaptacją zaakceptowaną przez samą autorkę było „Morderstwo w Orient Expressie” Sidneya Lumeta. Autorce do gustu przypadł zwłaszcza grający główną rolę Albert Finney, choć po latach zdania są mocno podzielone. Zupełnie odwrotnie jest w przypadku samego filmu, który jest bardzo porządnym spektaklem z wyborną obsada oraz piętrową intrygą. Swoje zrobiła też warstwa muzyczna.
Początkowo Lumet chciał zatrudnić Stephen Sodenheima, jednak ten był już zajęty filmem „Stavisky”, więc zarekomendował reżyserowi Richarda Rodneya Bennetta. Wielu pewnie to nazwisko nic nie mówi, gdyż nie jest to zbyt popularny kompozytor. Jeśli ktoś kojarzy maestro, to głównie dzięki „Czterem weselom i pogrzebowi”. Sam czas akcji (lata 30.) wymusił na kompozytorze muzykę stylową, elegancką – jak bohaterowie, pochodzący w większości z wyższych sfer. Dlatego na początku reżyser chciał użyć piosenek Cole’a Portera i kompozycji George’a Gershwina. Jednak Bennett przekonał go, że nie jest to thriller, tylko „elegancka i wspaniała rozrywka”. I taka też powinna być muzyka.
By udowodnić swoją tezę, Bennett napisał dwa tematy: przewodni oraz walc. Motyw przewodni przypomina kompozycje Złotej Ery kina – potężne dźwięki skrzypiec i perkusji, dynamicznie grający fortepian, który w walcu robi się bardziej jazzowy i delikatniejszy, ekspresyjnie zgrywając się ze smyczkami („Overture” i „Entr’acte”, gdzie końcówka jest zdynamizowana również przez werble). Tuż po nim pojawia się underscore’owy „Kidnapping” opisujący porwanie dziecka Armstrongów – wolno rozciągające się smyczki brzmią jak syrena policyjna, przerywana uderzeniami kotłów oraz perkusjonaliami. Ten temat pojawi się jeszcze parę razy (m.in. w „Remembering Daisy”).
„Stamboul Ferry” opisuje przeprawę przez cieśninę Bosfor, posiłkując się zarówno mrocznym brzmieniem smyczków, jak i elementami orientalnymi (harfa, flet). Prawdziwym tour de force jest natomiast monumentalny „Orient Express”, który opisuje podróż tytułowym pociągiem oraz podkreśla charaktery pasażerów. Bazuje on na walcu, elegancko zagranym przez smyczki i trąbki, który zaczyna się rozkręcać niczym rzeczony pociąg – melodia płynie wraz z pięknymi widokami, a walc zmienia aranżacje (m.in. dzwonki, cymbałki).
Nie brakuje też dramatyczniejszych fragmentów (postać Ratchetta), a nawet pojawia się tango (solo na skrzypce i klarnet). Lepiej wypadają one jednak na ekranie – jak „The Body” z delikatnymi dźwiękami fletów, harfy i cymbałków, przedstawiające odnalezienia ciała; oparte na podobnym brzmieniu „The Knife” czy „Prelude to Muder”, gdzie swoje robią posępne skrzypce oraz grobowy fagot. Na szczęście te kompozycje nie psują wielkiej przyjemności z odsłuchu całej kompozycji, co rekompensuje w dodatku pogodne i liryczne „Finale”.
„Morderstwo…” przyniosło Bennettowi nagrodę BAFTA, nominację do Oscara oraz Grammy. Nic dziwnego, wszak na ekranie partytura ta brzmi elegancko, wybijając się w każdej scenie swojej obecności. Nie brakuje co prawda elementów czysto ilustracyjnych, jednak bardzo dobry montaż oraz krótki czas trwania płyty (niecałe 40 minut), czyni ją naprawdę interesującą. Potwierdziłby to nawet sam Poirot, gdyby tylko słuchał muzyki filmowej…
0 komentarzy