Wiele można najnowszemu filmowi Wesa Andersona, „Kochankowie z księżyca”, zarzucić. Jest trochę pretensjonalny, niezbyt emocjonujący i szalenie wtórny względem twórczości reżysera. Wiele można w nim także docenić. Ma pierwszorzędną obsadę, parę autentycznie zabawnych momentów, kapitalne scenografię i kostiumy będące nostalgiczną fantazją stylu lat 60. ubiegłego wieku. Wreszcie jest niezwykle dopracowany pod względem muzycznym – ba, to być może najlepsze zespolenie obrazu i ścieżki dźwiękowej w tym roku.
Anderson już od napisów początkowych zaznacza niebagatelne znaczenie muzyki dla jego obrazu. Towarzyszy im „The Young Person’s Guide to the Orchestra” Benjamina Brittena, czyli krótka lekcja, czym jest wariacja i z jakich sekcji instrumentów składa się orkiestra. Kwestia wariacji stanowi ważny klucz interpretacyjny filmu, dotyczy ona bowiem nie tylko muzyki, ale także powtarzalności motywów poszczególnych wątków. Wyśmienici aktorzy, niczym kolejne sekcje orkiestry odgrywają je we właściwy sobie sposób.
Podobnym tropem podążył Alexandre Desplat, komponując oryginalną część ścieżki dźwiękowej. Napisał on jeden temat, „The Heroic Weather-Conditions of the Universe”, złożony z nakładających się na siebie krótkich fraz poszczególnych instrumentów. Następnie zaproponował sześć jego wariacji. Nie różnią się one od siebie w skrajny sposób, raczej dopełniają – zmianie ulegają wykorzystywane instrumenty lub kolejność ich występowania. Pod pewnymi względami pozostaje on bliski charakterystycznemu stylowi Desplata (poprzez brzmienie fraz harfy, fortepianu i czelesty), ale także nawiązuje do muzycznych rozwiązań, które stanowiły o świeżości jego kompozycji do poprzedniego filmu Andersona, „Fantastycznego pana Lisa” (niewielki chór, ukulele, banjo). Wyraźnym ukłonem reżysera w stronę kompozytora jest dodatkowa, siódma część „The Heroic…” będąca przewodnikiem po zastosowanych przez niego instrumentach, utrzymanym w podobnym duchu, co „The Young Person’s Guide to the Orchestra”.
Tak niecodziennie napisana ścieżka dźwiękowa ma specyficzne znaczenie dla filmu. Z jednej strony nie jest to muzyka typowo ilustracyjna, z drugiej zaś, poprzez pozbawienie jej wyrazistej linii tematycznej, stwarza ogromne ilustracyjne możliwości. Anderson skrzętnie z nich korzysta. Intrygujący, tajemniczy temat Desplata o gęstej, wielobarwnej fakturze nie raz zwraca uwagę podczas seansu (najbardziej chyba podczas wędrówki głównych bohaterów przez las), gładko wchodząc w rytm obrazu i współtworząc go.
Nie można jednak umniejszyć znaczenia muzyki źródłowej, szczególnie dzieł Benjamina Brittena. Reżyser nie tylko korzysta z nich jako podkładu, ale ważnym elementem fabuły czyni przedstawienie jego opery „Noe i potop”. Znajduje to swój wyraz na płycie ze ścieżką dźwiękową. Fragmenty „Noego…” zajmują ledwie parę minut mniej niż oryginalna kompozycja Desplata, a w sumie wszystkie utwory Brittena wypełniają około połowę krążka. Przyjemność z ich słuchania jest różna. Szczególnie trudne do przebrnięcia są fragmenty „Noego…”, ale można też natrafić na tak cudowne piosenki, jak „Cuckoo!”, którą ten angielski kompozytor napisał z myślą o dzieciach i rozpisał na dziecięcy chór. Zasadniczo jednak znacznie większą przyjemność sprawia obcowanie z tymi utworami po obejrzeniu filmu. Pomaga to także w zrozumieniu, skąd na płycie wzięły się piosenki giganta country Hanka Williamsa, czy nieśmiertelny przebój „Le Temps de l’Amour” Françoise Hardy.
Trzeba przy tym przyznać, że ścieżka dźwiękowa do „Kochanków z księżyca” ma sama w sobie dużo uroku i łatwo uwodzi tajemniczym, a przy tym pełnym czułości klimatem. Chociaż nieco za długie, wydanie płytowe zostało tak zgrabnie zmontowane, że uniknięto charakterystycznego dla składanek chaosu. Ładnie komponuje się tu oryginalna kompozycja Desplata, rozsądnie podzielona na dwa dłuższe bloki, ale sugeruję przynajmniej raz wysłuchać wszystkich jego utworów jeden za drugim, by jeszcze lepiej się w nie wczuć i należycie docenić. Trochę żałuję tylko, iż nie dostał tym razem od Andersona szansy napisania dłuższej i bardziej rozbudowanej partytury. Ten krótki materiał robi duże wrażenie w filmie, więc dłuższy mógłby otrzeć się o geniusz. Dlatego mam nadzieję, że panowie połączą jeszcze siły i pozwolą tego geniuszu zasmakować.
Dobra recka i w zasadzie pełna zgoda – świetna to ścieżka dźwiękowa, choć możliwa do docenienia dopiero po seansie, gdyż bez znajomości filmu sprawia właśnie takie lekko chaotyczne wrażenie, słabo strawnego misz-maszu.