I wanna hand you my heart and let you carry the load
Nobody tells you anything you need to know
I need a friend but a friend is so hard to find
I need an answer but I'm always one step behind
Nadchodząca śmierć jest zawsze trudna do przełknięcia i pogodzenia dla człowieka, a co dopiero mówić o młodym chłopcu. W takiej sytuacji znajduje się 12-letni Conor O’Malloy, bohater filmu „Siedem minut po północy”, który opiekuje się ciężko chorą matką. W tym krytycznym momencie pojawia się Potwór, będący starym cisowym drzewem opowiadającym historie. Film jest mieszanką dramatu i baśni, lecz takiej mrocznej, pełnej grozy oraz niezbyt oczywistych zakończeń. Mądre, ale nie naiwne czy infantylne kino z Europy.
Reżyser, Juan Antonio Bayona, od samego początku współpracuje z Fernando Velázquezem, więc nie było zaskoczeniem, że to on napisał oprawę muzyczną do tego dzieła. Maestro znany jest z bycia dobrym warsztatowo twórcą, wznoszącym się na wyżyny swoich możliwości tylko przy współpracy z hiszpańskim filmowcem.
Pierwsze, co wpada w uszy to klimat, biorący się zarówno z tematyki, jak i elementów baśniowych, skręcających w kierunku horroru, z obowiązkowymi, nerwowymi smyczkami w tle. Wynika to z wydarzeń ekranowych, ale nie pojawiają się fragmenty niestrawne do odsłuchu. To samo dotyczy scen bardziej dramatycznych, przez co całość wydaje się dość eklektyczną kombinacją, ale za to pomysłowo zaaranżowaną i pełną tematów.
Do you ever feel like all you want is to go home
To kiss the earth, to weave a way through this storm
Some days I rage like a fire in the wilderness
Some days I only need the darkness and a place to rest
Sam początek, czyli „Conor Wakes Up / Main Titles” nie zapowiada niczego wyjątkowego. Zaczyna się to dość powoli, od delikatnych uderzeń fortepianu, do którego dołączają falujące, nerwowe smyczki. Jednak wraz z pojawieniem się chóru, uderzającego niemal rozciągniętymi dźwiękami skrzypiec z dęciakami, wszystko zmienia się o 180 stopni. Smyczki coraz bardziej idą ku budowaniu napięcia i grozy, intensyfikując swoje brzmienie, aby przejść do walca. Wtedy pojawia się temat główny, zagrany najpierw na fortepianie, ustępującemu miejsca fletowi. Motyw ten powraca jeszcze, czy to w bardzo pogodnym „Home Alone / Dad Arrives” (duet smyczki-fortepian), pod koniec poruszającego „I Wish I Have a Hundred Years”, czy w przepięknym „The Truth”.
Ponieważ jest to bardzo posępne kino, musiało się pojawić kilka momentów bardziej przypominających horror niż film familijny, a wszystkie związane są z postacią Potwora. Ale jeśli ktoś spodziewa się klasycznego, underscore’owego grania skrzypiec na granicy nerwów, myli się ogromnie. „The Monster Wakes Up” pokazuje, że maestro potrafi zagrać mroczniejsze tony w bardziej rozbudowany sposób, dając duże pole do popisu dla gwałtownych instrumentów dętych, potężnego chóru oraz perkusji. Czynią one na ekranie ogromne spustoszenie, pozwalając na drobne momenty łagodności bliżej końca. Nawet te krótsze fragmenty („Break Things”, „Drawing” z niepokojącym chórem) tworzą coś więcej niż tylko tapetę.
Tear up this town
Blinking in the sunlight as the walls come down
This fire will burn
Digging for a truth that just can't be found
Don't want your lessons in love
I want to tear it all up
Osobną kwestią są kompozycje związane z baśniami Potwora, które maestro tworzy i pisze tak, jakby to była oprawa do wielkiego blockbustera. Bo są i piękne smyczki, anielskie wręcz chóry, cudne flety, cymbałki, harfa, fortepian, ale też mocarne uderzenia perkusji. Posłuchajcie „First Tale”, które pozwala zanurzyć się w tym baśniowym świecie, jaki mógłby napisać (dawno temu) Danny Elfman, mieszając rozmach z liryką i serwując emocjonalny rollercoaster. Nie inaczej jest w „Grandma’s Clock / Second Tale”, gdzie początek brzmi niczym intensywniejsze tykanie zegara (udawane przez smyczki), ale zostaje doprawiony sporą dawką brzmienia organów oraz cięższym ładunkiem emocjonalnym. To najdłuższe utwory na albumie, lecz nie wywołują one znużenia. Za to „The Third Tale” jest zupełnie inny od poprzedników i nie chodzi tylko o czas trwania, lecz o intensywność wrażeń oraz aranżację będącą przykładem solidnego underscore’u.
Jednak najmocniejsze Velázquez zostawia sobie na finał. Delikatnie grający fortepian uzupełniony z niespokojnymi na początku smyczkami w „Montage”. Następnie mocne uderzenie w postaci wyciszonego „The Truth”, gdzie zgrany duet fortepianu z harfą oraz niezwykle kojącym chórem stanowi preludium do fantastycznie emocjonalnej finałowej suity.
Jedyną poważną skazą wydania Quartet Records są dwa bonusy, w zasadzie zbędne. Pierwszym jest powtórka „Montage”, z dialogami wplecionymi w muzykę (nie przepadam za takimi zabiegami). Zaś drugi to piosenka promująca film, napisana przez zespół Keane. Nie chodzi o to, że jest to zły utwór, tylko po co zamieszczać aż dwie jego wersje – oryginalną i filmową – które nie różnią się od siebie za bardzo? Poza tym score Velázqueza to jedna z ciekawszych opraw roku 2016. Silna emocjonalnie, bogata aranżacyjnie i tematycznie, bez poczucia zgrzytu mieszająca pozornie niepasujące do siebie style, bardzo dojrzała. Czuć w niej magię, za którą daję bardzo mocną czwórkę.
P.S. Zamieszczone w recenzji fragmenty tekstu pochodzą z piosenki „Tear Up This Town” zespołu Keane.
0 komentarzy