Mission: Impossible
Kompozytor: Danny Elfman, różni wykonawcy
Rok produkcji: 1996
Wytwórnia: Polygram / Mother Records
Czas trwania: 64:31 min.

Ocena redakcji:

 

Kinowa wersja „Mission: Impossible” z 1996 roku była sporym wydarzeniem, choć powstała praktycznie tylko po to, żeby Tom Cruise mógł się pobawić i jeszcze bardziej wypromować swoje nazwisko (co oczywiście mu się udało). Ale reżyser filmu, Brian De Palma, zadrwił sobie trochę z aktora/producenta, robiąc niesamowicie plastyczny film-pastisz, którego połowa widzów nie zrozumiała, a druga połowa odrzuciła. Film, który bawi się swoją własną fabułą (będącą właściwie bez znaczenia) i całym kinem szpiegowskim, stał się jednak po latach jedną z najlepszych pozycji gatunku. I muzyka Danny’ego Elfmana bardzo mu w tym pomogła.

 

Sam Elfman nie był początkowo brany pod uwagę – dokładnie za pięć dwunasta zastąpił on Alana Silvestri, którego reżyser po prostu zwolnił (po detale zapraszam do osobnej recenzji). Elfman miał więc bardzo niewiele czasu, żeby całość napisać od nowa i dopasować wszystko do filmu, który za chwilę miał mieć światową premierę. Jego misja zakończyła się sukcesem, a my możemy teraz na spokojnie przyjrzeć się szczegółowo całej operacji. Ale po kolei…

 

Najpierw wydano bowiem soundtrack. Dobry soundtrack – choć może nie został jakoś pieczołowicie przygotowany, ale balans pomiędzy klimatycznymi piosenkami, a świetnymi motywami i partyturą Elfmana został ładnie rozłożony i nawet się to ze sobą klei, a przy tym słucha się go zwyczajnie dobrze. Nie jest to więc, w przeciwieństwie do większości składanek, niemożliwa do przebrnięcia misja.

 

Całość otwiera motyw-legenda, którą podrasowali Larry Mullen i Adam Clayton (znani z grupy U2), tworząc nowy i świeży przebój, który przebił popularnością pierwowzór, a jednocześnie nie zatracił jego ducha. Zaraz potem Massive Attack jakby leniwie śpiewa, pozornie spokojny i lekko narkotyczny „Spying Glass” i całkiem miło się tego słucha. Natomiast ballada „I Spy” grupy Pulp jest dla mnie pierwszą namiastką klimatu filmu, mającą w sobie coś, co powoduje, że kawałek zwyczajnie wpada w ucho, mimo iż żadna rewelacja to nie jest. Czwarty utwór na płycie to pierwszy popis Elfmana. Kompozytor serwuje nam tu genialną, pięciominutową suitę pełną werbli i akcji płynącej z głośników. Jak dla mnie prawdziwa rewelacja. W każdym razie nieźle kontrastuje z kolejną piosenką, tym razem od Björk. Charakterystyczny głos wokalistki i niezła, oryginalna nuta wypada naprawdę fajnie w konfrontacji z muzyką Elfmana, choć to niemalże dwa przeciwległe bieguny. Dalej dwie, całkiem niezłe piosenki zespołów Skunk Anansie i Longpigs, które choć najsłabsze na krążku, to i tak nie powodują odruchu wymiotnego. Ale ogólnie do zapomnienia…

 

Następnie mój ulubieniec, czyli przepiękna melodia Elfmana – „Claire”. Powiem szczerze, że od momentu wysłuchania tego utworu aż do dziś, jest to jeden z moich ulubionych utworów nie tylko w dorobku kompozytora, ale we współczesnej ‘filmówce’ w ogóle. Błędnie (ale czy na pewno?) nazwany imieniem jednej z bohaterek filmu (jak zawsze prześliczna i przeurocza Emmanuelle Béart) motyw, opisuje tak naprawdę nieudaną akcję w Pradze i oparty jest głównie na przepięknym kobiecym chórze i skrzypcach. Spokojny i łagodny, a jednocześnie niepokojący w swych tonacjach. Fascynuje po prostu. Niestety jest on także niezbyt długi, więc szybko przechodzimy do świetnej piosenki The Cranberries, której to japońska przeróbka pojawia się expressowo u Kar-Waia. Oczywiście oryginał jest bezkonkurencyjny, jednakże jego pozytywna energa i charakterystyczna, żwawa melodia niezbyt pasuje do Klary i przez to trochę zgrzyta. Gdyby piosenkę zamienić miejscami z drugą quasi-balladą na płycie było by znacznie lepiej. „You, Me & World War III” zaczyna się bowiem trochę w klimacie utworu Elfmana, z czasem przybierając na sile i wymowie, co tworzy ogółem bardzo ładną kompozycję, która zapada w pamięć.

 

Następny utwór – „So” – jest już typowo rockową kompozycją, jakich wiele, acz broni się i jakimś cudem nawet pasuje do całości. I znów wracamy do Elfmana, którego świetne „Trouble” w bardzo fajny i dynamiczny sposób wykorzystuje motyw przewodni. Przyznam, że dziś brakuje mi trochę takich fragmentów w jego pracach. No, ale nie narzekam – mam przecież "Mission: Impossible" i to na dwóch krążkach 🙂 Tymczasem dalej jest znowu nieco spokojnie i nieco orientalnie, bo takie wrażenie pozostawił na mnie głos i muzyka Nicolette w piosence „No Government”. Do klimatów rockowych powraca „Alright”, nieco gorszy od „So” i także należący do płytowych słabeuszy. Płytę kończy zaś elektroniczny „Mission: Impossible Theme”, który jest wariacją na temat kult-motywu. Naprawdę niezły, acz elektronika zdaje się być w nimi trochę zbyt nachalna i znacznie ustępuje elfmanowskim perełkom.

 

Jak już mówiłem jest to dobry soundtrack, któremu jednak zabrakło tego ‘czegoś’ – jakiegoś solidnego punktu zaczepienia. Niektóre elementy źle do siebie dobrano, inne po prostu chybiono w kontekście filmu (zresztą większość piosenek z samym filmem nie ma absolutnie nic wspólnego, co głosi już napis na okładce: „Music From And Inspired By”), choć same w sobie nie są takie złe. Trochę szkoda, że tak mało tu kompozycji Elfmana, które stanowią zresztą jedne z głównych atrakcji krążka (znacząco przy tym jego wartość podwyższając). Na szczęście wydano osobną płytę z muzyką ilustracyjną, także nie ma co płakać. I choć do soundtracku lubię sobie czasem wrócić, bo to porządne, acz typowo komercyjne wydawnictwo, to jednak właśnie score stanowi muzyczną ostoję filmu De Palmy. Opisywaną tu płytkę należy traktować bardziej jako ciekawostkę i uzupełnienie pracy Elfmana, gdyż wspomniane utwory występują nań w nieco innych aranżacjach. I do dziś nie umiem stwierdzić, które wersje podobają mi się bardziej…

 

missionimpossible-1702543-1590001266

 

Jedno jest pewne: score jest znacznie bardziej wkręcający. Twórczość Elfmana od zawsze naznaczona były mrocznym, szalonym i nieco nonszalanckim stylem – podobnie kompozytor potraktował klasykę Schifrina. Temat przewodni z serialu nie jest tu jakoś mocno zaznaczony, ale gdy już się pojawia (poza „Main Title” jeszcze tylko w finalnym „Zoom B”, choć w samym filmie powraca jeszcze po raz trzeci – na samym końcu), to słychać wyraźnie, że przebija oryginał. Co ciekawe, Elfman wiele nie zmienił w swojej aranżacji – ot, zrezygnował z fletu, a zamiast niego postawił na instrumenty dęte. Efekt jest jednak wyraźnie lepszy, a sam temat bardziej drapieżny – dokładnie w stylu, do którego kompozytor nas przyzwyczaił.

 

Reszta kompozycji to już stuprocentowy Elfman – co prawda znajdziemy jeszcze kilka cytatów z Schifrina (np. w „The Disc”), ale i tak są one naznaczone ww stylem. Całość jest więc mroczna, niezbyt przyjazna i wywołuje wrażenie ciągłego zagrożenia, względnie stałej niepewności – idealny podkład dla kina szpiegowskiego! Kompozytor przechodzi samego siebie, produkując szalenie oryginalne dźwięki za pomocą równie oryginalnych technik (zresztą nawet tytuły ścieżek są tu pięknie nieszablonowe). Wystarczy posłuchać choćby „Red Handed”, „The Heist”, czy otwierającej płytę „Sleeping Beauty”, aby samemu się o tym przekonać. Nie będę tu psuł radości z odkrywania kolejnych aranżacyjnych i instrumentalnych perełek za pomocą szczegółówego opisu, jak w przypadku soundtracku, ale powiem, że nie raz i nie dwa można się zdziwić podczas odsłuchu krążka. Choć oczywiście sporą część ilustracji oparto o zwykłe instrumenty, z przewagą smyczków, dęciaków, werbli, a nawet i chórów (prześliczny „Betrayal”, czyli „Claire”), to jednak całość spowija atmosfera ciągłych eksperymentów muzycznych, dalekich od tradycyjnej ilustracji filmowej.

 

elfman-1689053-1590000935 Elfman swoją muzyką zabawił się dokładnie tak, jak De Palma filmem, Cruisem i widzami. Stworzył partyturę wyjątkowo świeżą, a jednocześnie bazującą na filmowej historii tego gatunku. Można nawet powiedzieć, że na potrzeby tej produkcji artysta opracował całkiem nowy język, którym będzie jeszcze operował, m.in. w późniejszym o rok „Man In Black”. Być może dlatego słuchanie tej płyty jest chwilami przyjemnością niewymowne większą, aniżeli ponowne wałkowanie niektórych jego prac z filmów Burtona. Choć w zasadzie muzyk ten nigdy się nie ograniczał, to jednak tu osiągnął w tej kwestii prawdziwe apogeum, sięgając po środki, które same w sobie zdają się być amuzyczne. Szczególnie mam tu na myśli wszystkie motywy dotyczące świetnie zrealizowanych scen akcji – „Sleeping Beauty”, „Red Handed” (składające się na „Impossible Mission” z albumu piosenkowego), „Big Trouble”, „The Heist”, jak i końcowe cztery utwory (z których zmontowano soundtrackowe „Trouble”) obrazujące finał w pociągu TGV, rozpisany właśnie na cztery akty. To zdecydowanie te najlepsze ścieżki, w których mnogość akcji, instrumentów i detali przyprawia o (pozytywny) ból głowy. To są także te najmocniejsze punkty płyty, bez których trudno wyobrazić sobie jej egzystencję.

 

Krążka słucha się co prawda wybornie, ale patrząc na wrażeniometr można mieć mieszane uczucia, co do poszczególnych utworów. Niestety, na partyturę dostało się też kilka mniej atrakcyjnych dla słuchacza ścieżek, które nie prezentują sobą nic poza fantazyjną tapetą. „Mole Hunt”, „Max Found”, „Biblical Revelation” i „Phone Home” to – mimo swej oryginalności – przykłady muzyki, która sprawdza się tylko i wyłącznie na ekranie. Aczkolwiek i one posiadają swoje momenty (końcówka „Mole Hunt” z pamiętnej sceny z akwarium robi wrażenie), a przy tym są na tyle krótkie, że łatwo je zignorować. Wprawdzie można do tej grupy zaliczyć jeszcze „The Disc”, „Ménage a Trois” i „Zoom A”, ale te utwory są dalece bardziej atrakcyjne, nie mówiąc już o tym, że stanowią nierozerwalną całość z innymi fragmentami. Inną, trochę mniejszą skazą jest kolejność ścieżek – zupełnie nieadekwatna do wydarzeń filmu, mimo iż zachowuje ogólną ciągłość („Sleeping Beauty” film otwiera, a „Zoom B” go kończy). Chwilami można się tu więc pogubić. Na całe szczęście nie psuje to odbioru całości, ani też wyniesionych zeń wrażeń.

 

mission-impossible-single-2593433-1590001267Nie ulega wątpliwości, że chwilami partytura Elfmana sporo traci bez filmu i/lub jego znajomości. Ale tejże wątpliwości nie ulega też fakt, że jest to twór genialny, będący klasą samą w sobie. Dziwaczny Amerykanin jak zwykle potrafi poruszyć swą muzyką wyobraźnię niejednego słuchacza, wychodząc przy tym poza wszelkie ramy i definicje muzyki filmowej. Nie rozumiem więc ani trochę fali krytyki, jaką partytura ta zebrała na świecie (nie omijając przy tym naszego kraju). To kapitalna, świetnie skrojona ilustracja, która po dziś dzień jest dla mnie najciekawszą z całej serii „M:I” i chyba najlepszą w danym rodzaju kina w ogóle. To prawdziwy muzyczny majstersztyk, którego jednak nie każdy zdoła w pełni docenić. Ale przecież tak samo jest z filmem…

 

P.S. Wydano też singiel z pięcioma różnymi wersjami/remixami motywu przewodniego.

Autor recenzji: Jacek Lubiński
  • 1. Theme From Mission: Impossible – Larry Mullen & Adam Clayton
  • 2. Spying Glass – Massive Attack
  • 3. I Spy – Pulp
  • 4. Impossible Mission – Danny Elfman
  • 5. Headphones – Björk
  • 6. Weak – Skunk Anansie
  • 7. On and On – Longpigs
  • 8. Claire – Danny Elfman
  • 9. Dreams – The Cranberries
  • 10. You, Me and World War III – Gavin Friday
  • 11. So – Salt
  • 12. Trouble – Danny Elfman
  • 13. No Government – Nicolette
  • 14. Alright – Cast
  • 15. Mission: Impossible Theme (Mission Accomplished) – Adam Clayton & Larry Mullen
4
Sending
Ocena czytelników:
0 (0 głosów)

2 komentarze

  1. Mystery

    Kunszt i klasa oraz nie mała frajda w słuchaniu. Doceniam takie granie, ale szczególnym fanem tej muzyki nigdy nie byłem i poza paroma trackami, daleki jestem od postawienia najwyższej oceny.

    Odpowiedz
  2. Llew

    Ciekawe czemu pierwsza połowa „Zoom A” nie została wykorzystana w filmie?

    Odpowiedz

Wyślij komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

„Anna” i wampir

„Anna” i wampir

„Wampir z Zagłębia” – to jedna z najgłośniejszych spraw kryminalnych PRL-u lat 70. Niby schwytano sprawcę i skazano go na śmierć, ale po wielu latach pojawiły się wątpliwości, co pokazały publikowane później reportaże czy nakręcony w 2016 roku film „Jestem mordercą”....

Bullitt

Bullitt

There are bad cops and there are good cops – and then there’s Bullitt Ten tagline mówi chyba wszystko o klasyce kina policyjnego przełomu lat 60. i 70. Film Petera Yatesa opowiada o poruczniku policji z San Francisco (legendarny Steve McQueen), który ma zadanie...

Halston

Halston

Roy Halston – zapomniany, choć jeden z ważniejszych projektantów mody lat 70. i 80. Człowiek niemal cały czas lawirujący między sztuką a komercją, został przypomniany w 2021 roku dzięki miniserialowi Netflixa od Ryana Murphy’ego. Choć doceniono magnetyzującą rolę...