"Zdążyć przed północą" (jak to u nas przetłumaczono) to świetny film z gatunku "buddie-movie" mieszający akcję, komedię, film gangsterski i film drogi w jedno. Produkcja Martina Bresta (również m.in. "Beverly Hills Cop" i "Meet Joe Black") z rewelacyjnymi rolami Roberta De Niro i Charlesa Grodina to obraz z końca lat 80, a więc z czasów, kiedy filmy robiono z polotem, fantazją i z sercem. Te wszystkie cechy sprawiają, że można go oglądać z powodzeniem wielokrotnie i za każdym razem dobrze się bawić. Ten kultowy film, bo na taki przydomek zdecydowanie sobie zapracował, posiada poza tym jeszcze jedną cechę, dzięki której tak dobrze się go odbiera (nawet po niemal 20 latach od premiery). Jest to jego całkowita 'luzackość'. Wyraźnie widać, że twórcy świetnie bawili się podczas realizacji, dzięki czemu świetnie bawią się też widzowie. Wszystko podane jest tu z dużą dawką humoru i z przymrużeniem oka – właśnie na luzie. Takoż i na luzie należy podejść do tego filmu, jak i do równie swobodnej muzyki autorstwa Danny'ego Elfmana…
Na muzykę zwróciłem uwagę już podczas pierwszej projekcji filmu (a film widziałem już niezliczoną ilość razy i zawsze lubię do niego wracać) – chwytliwy temat, ciekawe dźwięki i swobodne melodie, które dopełniają niesamowitego klimatu filmu, a często stanowią jego trzon. Ostrzem jest natomiast jeden tylko instrument, który tak wbija się w pamięć, że bez niego ani ta płyta, ani ten film nie byłyby tym samym. Chodzi o gitarę elektryczną wygrywającą maksymalnie perfekcyjną w swej prostocie i luzie melodię, która otwiera zresztą płytę ("Walsh Gets the Duke"). To właśnie te dźwięki (wraz z motywem przewodnim, o którym za chwilę) stają się znakiem charakterystycznym tego filmu i niektórych scen po prostu nie sposób sobie wyobrazić bez nich (np scena, gdy Walsh spokojnie i w absolutnej ciszy ląduje z Duke'm na lotnisku w L.A. – obrazuje ją świetny "The Longest Walk"). Na dobrą sprawę jest to zwykły wypełniacz scen, ale posiada w sobie jakąś taką muzyczno-filmową magię, że trudno o bardziej pamiętny w całej historii współczesnego kina.
Motyw ten, w swojej niezmienionej formie, pojawia się niestety tylko w tych dwóch utworach (choć może to i lepiej biorąc pod uwagę mnogość rytmów i tematów, a z resztą co za dużo, to nie zdrowo ;), ale na tym jego rola się nie kończy. Pomijając samą gitarę, która obecna jest właściwie przez cały czas, to mamy kilka wariacji melodii w utworach "In the Next Life" (gitara zastąpiona elektroniką i fortepianem); "Potato Walk" (zwykła gitara w typie westernowym plus perkusja); "Diner Blues" (fortepian z akompaniamentem elektroniki) i "Walsh Frees the Duke" (fortepian solo + skrzypce w tle) oraz kolaboracji z innymi tematami m.in. w "J.W. Gets a Plan". Tak więc wychodzi z tego całkiem spora ilość.
Drugim takim charakterystycznym brzmieniem jest oczywiście motyw przewodni, który pojawia się w… niespodzianka… "Main Titles" 🙂 Jak mówiłem oddaje on w pełni ducha filmu – jest lekki, łatwy i przyjemny, a w dodatku na tyle wariacki, na ile to możliwe. To jeden z tych tematów, które można słuchać w kółko i nigdy się nie znudzą – nawet komuś, kto nigdy nie słyszał o filmie (co może być niewielkim, naprawdę minimalnym problemem przy poprzednim brzmieniu). Temacik rozpisany jest na całą orkiestrę pomieszaną rzecz jasna z gitarą elektryczną i elektroniką. Prawdziwa perła w dyskografii Elfmana pokazująca jego uwielbienie do rocka i jemu podobnych ostrzejszych, tanecznych gatunków. Skoro już przy tym jesteśmy, to właśnie tego trzeba spodziewać się po płycie: szalonej wariacji rocka, jazzu, bluesa i jeszcze paru innych, trafnie dobranych rytmów.
Sam temat ma swoje powtórzenie jeszcze tylko dwa razy – w utworze "Mobocopter" (odpowiednio zmodyfikowana do szaleńczych scen, jakie obrazuje) i na koniec, w podsumowującym całość "End Credits", który następnie przechodzi w całkiem zgrabną piosenkę "Try to Believe" w wykonaniu samego Elfmana (i tu konieczny nawias, gdyż w tym przypadku należy liczyć całą grupę Oingo Boingo, która wspiera dzielnie kompozytora kryjąc się pod nazwą Mosely & The B-Men, która to rzecz jasna stanowi przytyk do jednej z postaci filmu – piosenka ta pojawiła się już wcześniej na płycie zespołu "The Dark at the End of the Tunnel" w innej odrobinę wersji; swoją drogą średnio wypada ona na tle całej partytury, choć nie jest zła). Oczywiście, tak jak w przypadku poprzedniej melodii, są też liczne wariacje tegoż tematu, nie mówiąc już o tym, że odchodzi od niego sporo pobocznych ścieżek, szczególnie tych dotyczących jakichkolwiek gonitw filmowych (np. "Freight Train Hop").
Te dwa tematy w zasadzie wystarczyłyby do obdarowania swoim potencjałem kilku filmowych produkcji, ale poza nimi i ich wariacjami, tudzież przeróbkami, Elfman wymyślił jeszcze parę świetnych i równie chwytliwych ścieżek oddających filmowy klimat i sytuacje aż do bólu. Pierwszym takim tematem jest temat konkurencji w osobie Dorflera (John Ashton – pamiętny także z "B.H. Cop"), przedstawiony w "Dorfler's Theme". To równie prosta melodia oparta o klasyczną gitarę i harmonię, przywodząca na myśl klimat westernowo-osadniczy – mówiąc dosadniej nadaje ona idealnie zarys postaci typowego amerykańskiego kmiotka z południa, jakim poniekąd jest Dorfler 🙂 Zaraz po nim kolejna mała perełka – temat FBI (Alonzo Mosely ;). Temat równie dynamiczny, co temat główny, zresztą także rozpisany na większą część orkiestry z wybijającą się ponad wszystko gitarą elektryczną i perkusją. Oba te tematy łączą się często i przewijają wraz z innymi na całej partyturze, ale raczej nie mają osobnych powtórzeń jako takich. Jedynie "Dorfler's Problem" można traktować jako typowy reprise. Poza nimi kompozytor przygotował całą masę pojedynczych ścieżek – każda z osobnym tematem lub zlepkiem kilku różnych. I tu wybijają się dwa wzorce – wspomniany wcześniej element różnorakich pogoni, który zbudowany został na temacie głównym i który obecny jest bardzo często (inny przykład: "Desert Run"); oraz temat amerykańskich pustkowi i prerii (np "Package Deal"), mający wiele wspólnego z tematem Dorflera (to samo lub podobne instrumentarium).
Obu tych rodzajów ilustracji słucha się równie dobrze, jak motywów wiodących i nadają one dodatkowej różnorodności płycie. Za świetny zlepek obu tych 'nurtów' można uznać "The River", w którym to utworze pojawia się osobna, równie świetna melodia oparta o harmonijkę, banjo i gitarę. No i nie mogę nie wspomnieć o ilustracji do finałowej konfrontacji, w której aż kipi od napięcia – "The Confrontation" . To ścieżka, która jest zupełnie inna od reszty kompozycji, a jednak jakoś do niej pasuje. Elektroniczna, pulsująca i cały czas narastająca melodia z rytmicznymi bębenkami i skrzypcami w tle, stanowi idealny podkład dla jedynej tak gorącej i poważnej sceny w filmie. Na płycie wypada ciut gorzej i może być dla niektórych nawet nieprzyjemna (syntezatory), ale w żaden sposób nie uwłaszcza to całości jako takiej i nie burzy świetnego klimatu, wpisując się weń idealnie.
Muszę przyznać, że zaskoczył mnie Elfman tą ścieżką. Jawi się on przecież głównie jako kompozytor dość mrocznych kompozycji, często z domieszką czarnego humoru i gotyckiej atmosfery (że wspomnę tylko oba Batmany czy animacje Burtona z "Nightmare Before Christmas" na czele). I choć ten uzdolniony kompozytor i prawdziwy muzyczny kameleon, stworzył również sporo familijnych partytur, to "Midnight Run" jest w jego dyskografii pozycją jedyną w swoim rodzaju. Nie spotkałem się bowiem z czymś choćby odrobinę podobnym w klimacie i szaleństwie, jakie tu zaprezentował. Osobiście uważam to za jedną z jego najlepszych ścieżek (co z tego, że prostą jak drut i totalnie rozrywkową) i absolutnie polecam zapoznać się z nią każdemu, szczególnie, że nie należy do najpopularniejszych soundtracków i trudną ją nabyć (parę utworów z "Main Titles" i "Walsh Gets the Duke" na czele, znajduje się też na znacznie bardziej dostępnej kompilacji "Music for a Darkened Theatre). I choć ocena maksymalna to taka, która teoretycznie winna być zarezerwowana dla najwybitniejszych i najgenialniejszych ścieżek, to jednak tym razem nie potrafię obniżyć jej choćby o pół punktu. I szczerze, w tym przypadku, mam gdzieś cały ten obiektywizm… po prostu 🙂
Doskonała recenzja, z którą się w pełni zgadzam. Świetny film, świetna oprawa muzyczna!