Film o pierwszym czarnoskórym nurku armii amerykańskiej, z którego pochodzi opisywany tu album, to typowa, amerykańska produkcja, niemal do cna przesiąknięta patosem i dumą. Nie jest to film zły i na pewno zwraca uwagę choćby niezgorszym aktorstwem (De Niro, Gooding Jr., Theron). Koniec końców to jednak zrobione pod linijkę kino i średniak, jakich wiele. I mniej więcej tak samo można powiedzieć o soundtracku – choć solidny, to nie zapada specjalnie w pamięć i jest co najwyżej przeciętny.
Co ciekawe, zarówno muzykę ilustracyjną, jak i promującą film piosenkę „Win” nominowano do nagrody Grammy (przegrana odpowiednio z „Przyczajony Tygrys, Ukryty Smok” oraz serialem „Malcolm in the Middle”). I to właśnie od „Win” zaczyna się krążek – oparta na jednym z motywów przewodnich filmu ballada jest nawet sympatycznym szlagierem i z pewnością należy do highlightów płyty, ale to raczej idealny przykład gustomierza (czyli jednym spodoba się, innym nie), aniżeli wpisującego się w kanon hitu, jaki zapamiętają masy. Towarzyszą mu jeszcze dwie piosenki z epoki, które niestety średnio mi podeszły i w sumie nawet ich już zbytnio nie pamiętam. Niemniej ich autorzy świadczą o pewnym poziomie.
Cała reszta płyty to kompozycje Marka Ishama – autora muzyki m.in. do „Blade”, „Quiz Show”, czy też zeszłorocznych „Dolphin Tale” i „Warrior”. Jest to kompozytor, który nigdy nie znalazł się tak naprawdę w pierwszej lidze, choć ma do tego i talent i aspiracje – jedno i drugie potwierdza zresztą ta partytura. Choć solidna i napisana z werwą, to jednak nie posiadająca tego ‘czegoś’. Jest raczej dość nudna, wtórna i bez polotu. Nie znaczy to jednak, że jest absolutnie zła – co to, to nie. Brakuje jej po prostu większej efektowności i rozmachu, przez co niespecjalnie wciąga słuchacza. A szkoda, bo początkowe „The Navy Diver” zapewnia właśnie te wszystkie elementy – jest miejscami epickie, nawet chwytliwe i, mimo braku większej oryginalności, potrafi porwać. Niestety, niemal każda następna ścieżka to już mało atrakcyjna muzyka, pozbawiona zarówno pazura, charakterystycznego stylu kompozytora, jak i większego uroku. Zamiast tego króluje przesadny dramatyzm i nieco underscore’u.
Wyjątek stanowią jeszcze dwa utwory. Pierwszy, „Jo”, ilustruje melodią znaną z „Win” jedną z dwóch postaci kobiecych filmu i jest to bodaj najjaśniejszy punkt płyty. Utwór jest radosny, miły dla ucha i czuć, że opisuje coś szczególnego. Główną rolę gra tu fortepian wspierany przez skrzypce, a mniej więcej od 01:30 min. dochodzi miły, kobiecy głos, który pomaga nucić melodię (jednocześnie przywołując trochę na myśl „Titanica”). Drugi utwór jest już bardziej… ‘męski’. „The Breath Holding Contest” stanowi trzy minuty fajnej, narastającej i miłej dla ucha podniosłości, której najzwyczajniej w świecie dobrze się słucha. Na zakończenie otrzymujemy jeszcze utwór tytułowy, który jest jednocześnie najdłuższym fragmentem krążka, jak i rodzajem suity podsumowującej film/całą kompozycję. On jednak także, poza paroma momentami, niezbyt angażuje.
Szkoda, wielka szkoda, że jest to płyta, która ginie w tłumie podobnych jej średnaków drugiej kategorii. Potencjał był spory, ale wykorzystany został co najwyżej połowicznie. Co prawda większość kompozycji w filmie się sprawdza, więc Isham absolutnie nie ma tu się czego wstydzić, niemniej fani z pewnością mogą się czuć zawiedzeni – szczególnie jeśli idzie o tę strasznie krótką płytę. Choć sam nie wiem, czy gdyby byłaby ona dłuższa, to ocena (wystawiona i tak w sumie bez przekonania) nie byłaby niższa…
P.S. Tekst ten jest poprawioną wersją recenzji napisanej dla portalu film.org.pl.
3 jak mordę strzelił. Solidne rzemiosło.