Jessica Lange, młodzi-zdolni Chris O’Donnell i Charlie Korsmo oraz Joan Cusack i Kathy Bates na drugim planie – to właśnie „Men Don't Leave”. Będący remakiem francuskiego „La Vie Continue” film jest ciepłą i solidnie odegraną opowieścią o rodzinie i radzeniu sobie ze stratą bliskich. Z uwagi na finansową klapę oraz dość oziębłe recenzje krytyków, produkcja ta przez długie lata była niedostępna na cyfrowych nośnikach, a soundtrack zeń do dziś pozostaje białą plamą w dyskografii Thomasa Newmana.
Maestro stworzył typową dla tamtego okresu twórczości, słodko-gorzką ilustrację o filuternym brzmieniu, jakie bez problemu idzie rozpoznać już od pierwszych taktów. Nuty te często niosą na swoich barkach ruchomy obraz, będąc obok widocznego na okładce ujęcia znakiem rozpoznawczym filmu. To przy tym jedna z najbardziej dojrzałych kompozycji ‘wczesnego Newmana’, zatem tym większa szkoda, iż na chwilę obecną dostępna jest jedynie w formie opartego o wydanie DVD bootlega.
Szczęśliwie dźwięk jest tu nad wyraz solidny, a i montaż materiału oraz jego optymalny czas trwania należy pochwalić. Abstrahując od piosenek i utworów źródłowych (jakich pełna lista znajduje się TUTAJ), jest to zarazem kompletna ścieżka dźwiękowa, oferująca również fragmenty ostatecznie w filmie nieużyte. Tłumaczy to swoisty eklektyzm muzyki, jaki niestety zaburza skrzętnie budowaną atmosferę, kilkukrotnie kiksując w naszych uszach.
Takimi przykładami są właśnie wszelkie kawałki napisane na potrzeby scen tanecznych i/lub barowych, jakie Newman stworzył na modłę temp-tracku, przypuszczalnie po to, by ostatecznie można było uniknąć płacenia tantiem za popularne kawałki. Jeden z takowych zawieruszył się zresztą na trackliście. „Cafe Polka”, to – jak sama nazwa wskazuje – typowo wiejska potańcówka, przywodząca na myśl piwne zabawy Bawarczyków. I poza filmem niestety kompletnie wybijająca słuchacza z rytmu, nie przystająca do całości. Newman podrabia tą atmosferę w późniejszym i równie mało zjadliwym „At the Dance”. Poza nimi score różnicują także bardziej bluesowe klimaty w postaci obu części „Club” – to już mniej irytujące pozycje, które jednak również kłócą się z resztą kompozycji.
Podstawą partytury Newmana są liryczne, wielce urocze melodie, tradycyjnie owinięte wokół pięknego i odpowiednio sugestywnego tematu przewodniego, jaki pojawia się już na początku filmu/albumu w „Main Title” i wielokrotnie powraca potem w różnorakich aranżacjach. Temat ten wpisuje się w specyficzny styl kompozytora na tyle dobrze, że mniej wprawieni melomani mogą go w pierwszej chwili wziąć za kopię muzyki z kilku innych produkcji sygnowanych nazwiskiem Thomasa. O autoplagiacie nie ma na szczęście mowy, a charakterystyczna dla tego twórcy szczerość emocjonalna potrafi szybko zmiękczyć serce nawet największych malkontentów.
Jest to bowiem praca, która nadaje całej historii nie tyle wyjątkowej aury, co wręcz pierwiastka magii. Dodatkowo, w tym konkretnym przypadku, mamy do czynienia z zazębianiem się obu płaszczyzn, gdyż jeden z bohaterów należy do eksperymentalnej orkiestry. Motywu tego reżyser co prawda nie wykorzystał w pełni, lecz skutkuje on takimi czarującymi momentami, jak „Delivery At The Library / Concert” – niezwykle oryginalnym i z początku dziwacznym, lecz w ostatecznym rozrachunku niebanalnym utworem, jaki w swej pierwotnej formie wynosi daną scenę o poziom wyżej. Również poza kontekstem to jeden z highlightów tej pracy.
Całościowo nie jest to być może przesadnie porywająca pozycja. Jej zbytnia jednolitość oraz dysonanse między podstawowymi i klubowymi tematami są na tyle duże, iż ciężko o pełną satysfakcję zmysłów. Jednocześnie bardzo łatwo jest „Men Don’t Leave” polecić – czy to z uwagi na przystępną formę ‘wydania’, czy też dla niezwykle urzekającej natury muzyki. Finalnie do 3,5 nutek oceny dodaję zatem szczerą nadzieję, iż doczekamy się w końcu także bardziej kompetentnego wydania oficjalnego, jakie bez wstydu będzie można postawić na półce, tuż obok lepszych i bardziej znaczących kompozycji Newmana.
0 komentarzy