Film "Pan i Władca: Na krańcu świata" to epickie widowisko marynistyczne w reżyserii Petera Weira, oparte na dwóch tomach powieści Patricka O'Briana traktujących o morskich przygodach Kapitana Jacka Aubreya. Nie zyskało ono sobie wprawdzie takiej popularności jak seria o przygodach innego Kapitana Jacka – Sparrowa, ale nie pozostało niedocenione. Gdyby nie "Powrót Króla", 10 nominacji do Oscara, które "Pan i Władca" otrzymał z pewnością zamieniłoby się na cały szereg statuetek. Skończyło się na dwóch, w kategoriach, do których "Władca Pierścieni" nie był po prostu nominowany;) Nie zważając na nagrody przyznać trzeba, że Weir stworzył widowisko na najwyższym poziomie. Doskonałe role Russela Crowe i Paula Bettanego są już tylko dodatkową zachętą do sięgnięcia po ten film.
Bohaterowie odgrywani przez ten duet są czynnikiem, który miał na kształt muzyki w filmie spory wpływ. Jako, że Kapitan Aubrey wraz z doktorem Maturinem umilają sobie czas na okręcie grą na skrzypcach i wiolonczeli, na płycie znajdziemy sporo utworów z muzyki klasycznej. Zaaranżowane zostały one przez jednego z trójki kompozytorów całej muzyki – Richarda Tognettiego, który był także jednym z nauczycieli gry na skrzypcach Russela Crowe. Swoją drogą Paul Bettany musiał być solidniejszym uczniem, bo instruktorów miał mniej;).
Z klasyków na płycie usłyszymy: Mozarta, Vaughna Williamsa, Corelliego, Bacha i Boccheriniego. Największe wrażenie robi "Musica Notturna Delle Strade di Madrid, No. 6, Op. 30" Boccheriniego – długi kawałek pięknego, zróżnicowanego brzmienia. Uwagę zwraca perfekcyjne, jak zawsze, wykonanie przez Yo-yo Ma utworu Bacha na wiolonczelę. Przepiękna jest także "Fantasia on a Theme by Thomas Tallis" Williamsa- smutny, ale pełen szlachetności utwór.
Wróćmy jednak do muzyki skomponowanej specjalnie do filmu. Po zrezygnowaniu z Klausa Badelta, który miał się nią początkowo zająć, do pracy nad partyturą wzięło się trzech kompozytorów z ojczystej ziemi reżysera- Australii. Pierwszy z nich: Christopher Gordon miał wcześniej na koncie docenione ścieżki do telewizyjnych produkcji (chociażby też morski w klimacie "Moby Dick"). Zajmował się także nagrywaniem muzyki do przebojowego "Moulin Rouge!". Richard Tognetti to ceniony skrzypek, działający od 1989 roku jako dyrektor artystyczny Australian Chamber Orchestra. Z kolei Iva Davies znany jest głównie jako lider i wokalista zespołu Icehouse, ale i on skomponował wcześniej muzykę do horroru "Razorback" z 1984 roku. Poza tym kompozytorskie szlify zdobywał także chociażby przy okazji Igrzysk Olimpijskich w Sydney z 2000 roku. Z tą datą wiąże się historia zaangażowania muzyków w prace nad filmem. Otóż podczas uroczystości powitania jubileuszowego Nowego Roku w Sydney usłyszeć można było napisaną na tą okazję przez tę trójkę artystów kompozycję pod tytułem "Ghost of Time". Peter Weir słyszał owe dzieło i wielce się mu ono spodobało, szczególnie jeśli chodzi o wykorzystane w nim brzmienie bębnów taiko, za które odpowiadał Davies. Tak oto muzyk ten został głównym odpowiedzialnym za score do "Pana i Władcy" a dostał do pomocy pozostałą dwójkę.
Stąd też spore wykorzystanie bębnów taiko w partyturze. Włada nimi znany perkusista Michael Fisher. Na ich brzmieniu oparta została w szczególności muzyka akcji ("The Battle" to praktycznie wyłącznie uderzenia w perkusję z lekkim dodatkiem fletu, co potrafi wprowadzić w bojowy trans). Ale taiko są obecne niemalże wszędzie, począwszy od pierwszego utworu "The Far Side of the Word", gdzie ich brzmienie oparte jest właśnie na milenijnej kompozycji "Ghost of Time". Otwierająca album ścieżka doskonale prezentuje najważniejsze, co soundtrack ma nam do zaoferowania. Poza bębnami sporo tutaj elektroniki, w której Weir gustuje przy obmyślaniu warstwy muzycznej swoich obrazów. Tworzy ona nastrój tajemniczości, a miejscami nawet grozy, nasuwając na myśl posępne oceaniczne głębiny. Dodając do tego sporo nerwowego brzmienia skrzypiec i waltorni w klimacie "Matrixa" dostajemy muzykę, która z jednej strony posiada majestat i dumę żaglowców, a z drugiej poraża mocą potężnego oceanu. To drugie daje się poznać szczególnie w "Into the Fog" czy "Smoke N' Oakum".
Nie jest to muzyka bogata tematycznie. Praktycznie nie ma tutaj żadnego wiodącego tematu, wielu słuchaczom płyta może zdać się wręcz monotonna. Widać, że Weir nie miał zamiaru stawiać na przygodowo-awanturniczą muzykę, ale raczej na bardziej dramatyczną i wyciszoną. I faktycznie są tutaj niekiedy momenty ciszy. Za przykład niech posłuży pełen gęstego, elektronicznego underscoru "The Doldrums" oraz oparte na przeciągłych, niskich dźwiękach smyczków "The Galapagos" i "The Phasmid". Po takich momentach moc innych kompozycji uderza jeszcze bardziej, chociaż one same stanowią słabsze momenty płyty. Znalazło się jeszcze na albumie trochę miejsca dla lżejszej muzyki. "The Cuckold Comes Out of the Amery" i "Folk Medley" to żwawe, tradycyjne utwory prezentujące kawałek dobrego marynistycznego muzycznego folkloru. Coś w sam raz na dokładkę, świetnie uzupełnia klimat całości.
"Pan i Władca: Na krańcu świata" to soundtrack, który znacznie więcej satysfakcji daje w momencie, kiedy jesteśmy zaznajomieni z filmem. Wtedy słuchając muzyki Daviesa, Gordona i Tognettiego przewijają się nam przed oczami sceny z filmu, tak wspaniale sfotografowane przez Russella Boyda. Autonomicznie muzyka ta niekoniecznie musi się podobać. Ja należę akurat do jej entuzjastów, ale nie gwarantuję, że i wy do nich dołączycie. Nie zaszkodzi jednak zaryzykować i wsłuchać się w ciekawe, zróżnicowane brzmienie tej muzyki. Najwyżej straci się niecałą godzinę czasu, a zyskać można znacznie więcej.
Mam dziwne wrażenie, że na górnym zdjęciu jest Don Davis, a nie Iva Davies. 😛
Poprawione – dzięki 🙂