Walt Disney był geniuszem. Nawet jednak najwięksi geniusze potrzebują czasem pomocy innych utalentowanych osób. Na przykład Braci Shermanów, których niezapomniane piosenki na długie lata zdefiniowały konwencję animowanego musicalu. Swoje piętno odcisnęli również na filmie aktorskim, między innymi za sprawą niezwykłego projektu Disneya, jakim było zekranizowanie słynnej „Mary Poppins”.
Najwspanialsza niania na świecie otrzymała fenomenalną muzyczną oprawę. Niemal każda piosenka jest dziś klasykiem, uwielbianym przez rzesze osób, które na ogół nie sięgają po muzykę filmową. „Mary Poppins” zresztą opuściła kinowy ekran i z równym powodzeniem rozpoczęła karierę na deskach teatru od West Endu aż po Broadway. Jest to przede wszystkim zasługa właśnie przebojowych piosenek.
Shermanowie wykazali się ogromnym wyczuciem, jeśli chodzi o pogodzenie potrzeb dorosłej i dziecięcej widowni. Większość utworów zachwyca lekkością i wigorem. Optymistyczne „A Spoonful of Sugar” stanowi uniwersalną pociechę na wszelkie zgryzoty. Nie dziwne więc, że stało się tematem głównym całej ścieżki dźwiękowej. Większą sławę zyskało jednak oscarowe „Chim Chim Cher-Ee”, bardziej liryczny walc o równie pozytywnym przesłaniu.
Jako mrugnięcie okiem raczej do dorosłego widza należy traktować prześmiewczy marsz „Sister Suffragette”, z pewną pobłażliwością rozprawiający się z ruchem sufrażystek. Mógłby on doprowadzić do białej gorączki współczesne feministki. „Mary Poppins” nie tylko uczy dzieci czerpać radość z życia, ale przypomina też rodzicom, co jest w życiu najważniejsze. Nie porządek, rozsądek i zyski, jakie może przynieść inwestowanie w banku, ale radość dzielenia się z innymi. Pierwszy punkt widzenia przedstawia zasadniczy pan Banks („The Life I Lead”), o drugiej śpiewa sama Mary Poppins w pięknej balladzie „Feed the Birds (Tuppence a Bag)”. W niektórych utworach linie melodyczne z obydwu piosenek splatają się ze sobą, wskazując na znaczenie dla wymowy filmu tego konfliktu postaw.
Zaskakująco dobrze radzą sobie też instrumentalne fragmenty. Na płycie nie znalazło się ich zbyt wiele, zwykle zresztą płynnie łączą się z piosenkami. Wrażenie robi jednak ich plastyczność. Przy całym charakterystycznym mickey-mousingu, nie męczą, ani nie nudzą. Potrafią samodzielnie oddać naturę poszczególnych scen, poprowadzić przez meandry ich przebiegu, który czasem jest przecież dziwaczny i szalony. Irwin Kostal, który zaaranżował tematy Shermanów, wykonał pierwszorzędną robotę, kreując fantazyjny, a nie przytłaczający chaos. Słusznie otrzymał za to oscarową nominację.
Dwiema statuetkami Złotego Rycerza skończyła się natomiast praca przy „Mary Poppins” dla Braci Shermanów. Nim jednak nastąpił tryumf, musieli sporo się napracować, nie tylko przy komponowaniu, ale i przekazywaniu swojej wizji autorce powieści, P.L. Travers. O tym opowiada głośny film „Ratując pana Banksa”, ale dynamikę twórczego procesu można też prześledzić dzięki drugiej płycie obecnej na tym wydaniu. Znajdują się na niej fragmenty nagrań z dyskusji nad kształtem muzyki i samego filmu, dema piosenek, wreszcie wywiady. Jest to gratka niesamowita (chociaż w naturalny sposób nie dla wszystkich), szczególnie w kontekście „Ratując pana Banksa”, który bazował przecież na tych samych materiałach.
Nie da się oczywiście wymienić wszystkich zalet muzyki „Mary Poppins”, zaprezentowanej tu zresztą w bardzo dobry – obfity, ale bez przesady – sposób. Zresztą, naiwnością jest sądzić, iż jest ona naszym czytelnikom kompletnie nieznana. Jeśli tak, trzeba szybko nadrobić zaległości. Rozkoszna beztroska tej kompozycji, jej bezpretensjonalna wesołość wywołują uśmiech na twarzach słuchaczy już od 50 lat. Piosenki w znakomitej większości w ogóle się nie zestarzały. Oczywiście mają sympatyczny, staroświecki posmak, lecz w identyczny jak przed laty sposób oddziałują na emocje wprost genialnie.
0 komentarzy