Największe wytwórnie muzyczne coraz częściej sięgają po zapomniane perełki sprzed lat. W tym roku La-La Land Records dość zaskakująco wyciągnęło z rękawa muzykę Thomasa Newmana do pochodzącego z lat 80. amerykańskiego remake’u francuskiej komedii z Pierrem Richardem – „Człowiek w czerwonym bucie”. O filmie, jak i o samej kompozycji pisaliśmy już nieco szerzej przy okazji recenzji bootlega (patrz link niżej). Zdecydowanie warto przyjrzeć się jednak bliżej również wydaniu oficjalnemu.
To dostępne jest, jak nietrudno się domyśleć, w edycji limitowanej (1500 sztuk, każda w cenie 20 dolarów amerykańskich). Poza zdecydowanie lepszym, zremasterowanym dźwiękiem, oferuje oczywiście śliczną szatę graficzną oraz książeczkę z muzyczną analizą Jeffa Bonda oraz notatką od samego kompozytora. Newman zresztą osobiście dokonał wyboru materiału, który teraz zamyka się w ponad pół godzinie grania, a na który składa się także ładny temat miłosny autorstwa Michaela Massera, powstały jeszcze zanim maestro zaczął pracę przy projekcie. Już te "suche" fakty świadczą o wyższości tej edycji nad pozycją – co tu dużo pisać – piracką. Ale na nich się nie kończy, gdyż muzyka tu zaprezentowana trochę różni się od zebranej na potrzeby bootlegu.
Gwoli ścisłości – to są dokładnie te same tematy (tylko często kryjące się pod innymi tytułami) oraz identyczne nuty, ale sposób ich prezentacji robi różnicę, która wyraźnie słyszalna jest także w tych dodatkowych dziesięciu minutach grania względem przywołanego bootlega. Przede wszystkim poszczególne melodie wydają się tu pełniejsze i lepiej zmontowane ze sobą, wobec czego chociażby same przejścia pomiędzy utworami są płynniejsze. Poza tym tam, gdzie bootleg posiłkował się tymi samymi motywami w wersjach alternatywnych (albo przynajmniej w ciut zmienionych ich aranżacjach), czyli po prostu je powtarzał, tam wydanie oficjalne proponuje całkowicie nowe ścieżki. Rzecz jasna nie wszystkie warte są takiej samej uwagi – szczególnie, że kilka nie wychodzi poza minutę czasu trwania albo niewiele ponad to.
Co jednak ważne sama muzyka brzmi teraz po prostu lepiej, przejrzyściej oraz – żeby było do rymu – także soczyściej. W takiej formie zdecydowanie łatwiej jest słuchaczowi wsiąknąć w specyficzny, niezwykle radosny, odrobinę dekadencki i daleki od schematów styl kompozytora. Frywolna, nacechowana głównie pozytywnymi emocjami, z lekką nutką suspensu, ale i nastrojowego romantyzmu, urokliwa i niezwykle lekka muzyka nie stanowi rewolucji w karierze Newmana, ani też samoistnie nie jest nie wiadomo jakim arcydziełem. Ale brzmi bardzo atrakcyjnie, nieszablonowo, jest wystarczająco energiczna i chwytliwa, aby przyjemnie spędzić z nią czas. Dobrze nadaje się też na rozpoczęcie znajomości z tym twórcą, bowiem aż kipi od pomysłowych, niecodziennych rozwiazań i jednocześnie pozbawiona jest cięższej, bardziej dramatycznej tonacji, którą naznaczonych jest wiele późniejszych prac maestro.
Doskonale łącząca elektronikę z klasycznym instrumentarium oraz naturalnymi odgłosami (jak krzyki), niezwykle beztroska, a niekiedy naprawdę zwariowana, kreatywna i, pomimo upływu lat, wciąż tak samo urocza – tak właśnie prezentuje się kompozycja do „The Man With One Red Shoe”. Nie zraźcie się zatem rozpoczynającą album kakofonią dźwięków, która jest typowym dla Newmana wykorzystaniem filmowych efektów (w tym wypadku strojenia orkiestry). Po tę pozycję zdecydowanie warto sięgnąć w wolnej chwili, choćby tylko w ramach rozluźnienia i odpoczynku. Działa! 3,5 nutki to moja faktyczna ocena.
0 komentarzy