Serial „Mad Men” doczekał się bardzo bogatej płytoteki. Po wyśmienitych dwóch składankach, tradycyjnego wydania muzyki z pierwszego sezonu i zbiorku oryginalnych jazzowych kompozycji Davida Carbonary, przyszedł czas na kolekcję utworów ilustracyjnych zebranych z kilku sezonów. Mimo charakteru kompilacji, „Mad Men: On the Rocks” słucha się jak konwencjonalną oryginalną ścieżkę dźwiękową. Z tego zresztą wynikają jej podstawowe wady.
Podczas gdy zdecydowaną większość wcześniejszych wydawnictw cechowała wewnętrzna spójność i wysoka autonomiczność względem obrazu, „Mad Men: On the Rocks” jawi się jako propozycja znacznie bardziej hermetyczna. Wiele znajdzie się tutaj czysto funkcjonalnych utworów, które niezbyt dobrze sobie radzą w samodzielnym odsłuchu. Ot, choćby „Betty's Call” jest typową meandryczną tapetą, budowaną na długich, nudnych smyczkowych frazach.
Te typowo ilustracyjne utwory mają zresztą minorową atmosferę. Poza smyczkami dużą rolę odgrywają suche brzmienia instrumentów dętych drewnianych. Buduje to gorzki, dość ciężkostrawny klimat, podobny do „Mildred Pierce” Cartera Burwella. Na ratunek przychodzi szereg bardzo dobrych lirycznych melodii. Potęgują one pełen znużenia nastrój, ale dodają mu nieco romantyzmu.
Zdecydowanie wyróżnia się „First Kiss” z fortepianową końcówką, przywołującą na myśl kołysankę. Dobry fortepianowy początek ma także „Betty Home and Sally's Story”, do którego włączają się potem agresywne smyczki. Następnie następuje zaskakujący zwrot ku wzruszającej melodii czerpiącej z irlandzkiego folkloru.
Na szczęście „Mad Men: On the Rocks” składa się nie tylko ze smutku i starannie budowanej atmosfery przygnębienia. W paru miejscach powraca jazz. Trochę rześkiej energii wprowadza „Arrival” z charakterystycznymi, szybkimi fortepianowymi pasażami, którymi Carbonara ilustruje pospieszne życie w Nowym Jorku. Takie kawałki przywołują w pamięci beztroskie „Mad Men: After Hours”, tutaj jednak stanowią tylko pewien dodatek, wyraźnie określający czas i miejsce akcji.
Pewna typowość tego wydania wyraża się także w eklektyczności, tak charakterystycznej dla muzyki filmowej. Poza kawałkiem irlandzkim i jazzem, Carobonara raczy też słuchacza beztroskimi brzmieniami z Ameryki Południowej („Christmas Conga”). Z pomocą ustnej harmonijki nawiązuje do klasycznych kompozycji Dzikiego Zachodu („Glo-Coat”). Wreszcie w „Beautiful Girls” raczy cudownym walcem, pełnym romantycznej nostalgii. Jest to zresztą jeden z ulubionych kawałków samego kompozytora.
Chociaż materiał jest całkiem zróżnicowany, a wiele utworów krótkich, płyta została dobrze skonstruowana i uniknięto chaosu. Tym niemniej, w przeciwieństwie do poprzednich wydawnictw związanych z serialem, „Mad Men: On the Rocks” pozostaje dziełem najmniej atrakcyjnym. Jak wskazuje tytuł jest to propozycja dość chłodna, acz wytrawna. Potrafi przy tym uwieść niektórymi melodiami i szczególną atmosferą. Fani serialu nie powinni przegapić.
P.S. Dla tych, co jeszcze bardziej chcą się wczuć w klimat epoki, wydawca serwuje tę ścieżkę dźwiękową na płycie winylowej.
0 komentarzy