Zagubiona autostrada
Witajcie na szalonej autostradzie, pełnej mroku, tajemnicy, zbrodni oraz seksu. Przewodnikiem w tej szalonej wycieczce będzie sam David Lynch, wspierany przez pisarza Barry’ego Gifforda. Uznawana za opus magnum reżysera „Zagubiona autostrada”, to historia, w jakiej łatwo można się pogubić, jeśli będziecie szukać racjonalnego tłumaczenia wydarzeń. Kto zabił gangstera Dicka Laurenta? Co z tym wspólnego ma saksofonista Fred Madison? Czy Fred zabił swoją żonę, Renee? I o co tu tak naprawdę chodzi?! To musicie sami zobaczyć i ocenić.
Ścieżka dźwiękowa do „…Autostrady” stanowi prawdziwy misz-masz brzmieniowy. Poza instrumentalnymi kompozycjami ocierającymi się o elektronikę i jazz, jest tutaj masa szeroko pojętego alternatywnego brzmienia: od rocka, przez ambient i trans po industrial. Kto będzie w stanie to wszystko ogarnąć? Są to tak skrajne dźwięki, jak ludzkie emocje.
Całość zaczyna i kończy „I’m Deranged” Davida Bowie. Piosenka ta idealnie współgra z obrazem przypominającym ten z okładki płyty – ciemna droga, żółte pasy, białe światła samochodu… Elektronika galopuje, perkusja wali, a David śpiewa wręcz jak natchniony. Gdzieś tam w tle jest jeszcze fortepian, który pod koniec przypomni o swojej obecności. Wersja wieńcząca album zaczyna się od głosu Bowiego, do którego potem dołączają następne instrumenty, wprowadzając słuchacza niemal w ekstazę.
Skoro Lynch, to musiał pojawić się Angelo Badalamenti. Napisał gros instrumentalnych kompozycji, jednak na płycie wybija się raptem kilka z nich. Kluczowe jest tutaj „Red Bats with Teeth” – jazzowa melodiaz zaczynająca się spokojnym fortepianem oraz delikatnym saksofonem. Ale im dalej w mrok, tym bardziej mocniejszy i agresywniejszy staje się saksofon, wręcz nieznośny podczas osłuchu, co współgra ze stroboskopowym światłem nocnego klubu oraz jego klimatem. Po nim mamy delikatne wyciszenie w postaci „Hunting & Heartbreaking” z elektroniką i skrzypcami w tle oraz naprawdę złowrogą końcówką (krzyk mężczyzny). Dalej jest dość intrygująco: posępne reggae (gitarowe „Dub Driving”) czy skrzypce imitujące syreny („Police”) wyróżniają się najbardziej spośród reszty dźwięków.
Drugim autorem ilustracji jest Barry Adamson – basista i współzałożyciel legendarnej grupy Nick Cave & the Bad Seeds. Jego największym wkładem jest dwuczęściowy temat pana Eddy’ego – wpływowego i ważnego mafioza. Ponury, jazzujący temat. Mroczne trąbki na początku wraz z pulsującą elektroniką budują bardzo ciężki klimat, jednak szybko dochodzi do gwałtownej eksplozji – przyśpiesza perkusja, rozciągnięte zostają dęciaki oraz saksofon. W drugiej połowie utworu gwałtowne strzały perkusji łagodzą dźwięki fletu. Poza tymi kompozycjami warto wyróżnić jeszcze jazzowe „Hollywood Sunset” oraz dziwaczne „Something Wicked This Way Comes” towarzyszące imprezie, w trakcie której Fred poznaje tajemniczego mężczyznę.
W tym układzie jest jeszcze trzeci artysta, który w dodatku wyprodukował album. Nazywa się Trent Reznor. Wskakuje on swoim agresywnym, rockowo-elektronicznym „Perfect Drug”, wcześniej dając nam jeszcze instrumentalne (i najsłabsze w zestawie) „Videodrones, Questions”, a następnie bardzo dobre „Driver Down”, jakie zaczyna się dość spokojnie, by potem za pomocą agresywnych uderzeń perkusji i mocnej gitary elektrycznej stworzyć wielce surrealistyczny klimat.
Jeśli zaś chodzi o innych wykonawców, to jest totalny rozrzut, który mimo to nie gryzie się ze sobą i tworzy bardzo psychodeliczną aurę. Dominuje jazz (spokojne „Intersatez” Antonio Carlosa Jobima z delikatnym fortepianem), mamy nieco alternatywnych brzmień (pulsująca elektronika w „Eye” The Smashing Pumpkins), soft rock z lat 60. („This Magic Moment” Lou Reeda) oraz mocne nuty od Marilyna Mansona i grupy Rammstein. Huśtawka emocjonalna gwarantowana.
Mimo to uważam ten album za nierówny – utwory instrumentalne nie dorównują poziomem piosenką, co wywołuje poczucie sinusoidy. Z drugiej jednak strony, całość ma bardzo spójny klimat, typowo „lynchowski”. Na pewno w filmie ta muzyka się sprawdza, ale jeśli go nie widzieliście, to możecie się soundtrackiem rozczarować. Długo zastanawiałem się nad oceną i dochodzę do wniosku, że trochę naciągana czwórka wydaje się najbardziej adekwatna do całości – głównie za dobrą symbiozę z obrazem oraz znakomite piosenki.
0 komentarzy