Brytyjskie kino gangsterskie kojarzy się głównie z „wyspiarskim Tarantino”, czyli Guyem Ritchie. Ale jednym z ważniejszym klasyków tego nurtu jest „Długi Wielki Piątek”, z nieodżałowanym Bobem Hoskinsem w roli bezwzględnego mafioza, którego ktoś próbuje sprzątnąć. Film ma styl, jest jednocześnie brutalny i realistyczny, a klimat współtworzy też niezapomniana ścieżka dźwiękowa.
Jej autorem niejaki Francis Monkman – klawiszowiec i gitarzysta, dla którego był to drugi projekt filmowy (wcześniej, razem ze Stanleyem Myersem współpracował przy czarnej komedii Jerzego Skolimowskiego „Król, dama i walet”). Tym razem kompozytor postawił na modną w latach 70. mieszankę muzyki popularnej z elektroniką. Zapowiedzią tejże jest temat przewodni związany z postacią Harolda – nerwowe dźwięki klawiszy, ubarwione znakomitym saksofonem, przypominają o upływie czasu, jaki został na uporządkowanie spraw (pojawi się on jeszcze w finałowym „Taken” oraz w wolniejszej wersji w „The Scene is Set”).
Nerwowość underscore’u przeplata się z dynamiką oraz nerwem, co słychać w „Overture” – tempo dyktuje tutaj jazzowa perkusja oraz powolne, zapętlające się smyczki, polane rytmicznym basem, ponurą elektroniką oraz fletem, podkreślając charakter początkowych scen. W drugiej minucie następuje wyciszenie, słychać pojedyncze dźwięki fletu, fortepianu, skrzypiec oraz basu, elektronika zaczyna pulsować i nakładając się na siebie, przyśpiesza na moment.
Zdarzają się także fragmenty mniej przyjemne, sprawdzające się tylko na ekranie – jak elektroniczne „At the Pool”, które pod koniec, dzięki nerwowym skrzypcom ożywa (zabójstwo w basenie). Podobnie brzmi, choć okraszone jest odrobiną liryzmu „Discovery” (smyczkowa i powolna wersja tematu przewodniego), gdzie pod koniec pojawia się energiczniejszy fragment z „Overture”; czy równie ponure „The Icehouse”, ze spokojnym początkiem (cymbałki), jaki spowijają coraz bardziej w mroku smyczki z syntezatorem oraz dźwięki szalejącego wiatru pod sam koniec.
Jednak „The Long Good Friday” to nie tylko muzyczna tapeta – jest tu również parę wartych uwagi melodii. Takie jest na pewno reggae’owe „Talking to the Police”, śpiewane przez samego Hoskinsa (głos przypomina trochę Joe Cockera), kojące „Guitar Interludes” (delikatna gra gitary akustycznej towarzyszy scenie kolacji, w której pod koniec przyśpiesza, idąc w stronę… flamenco) oraz bardzo dynamiczne „Fury”.
Ponad 40-minutowe wydanie zawiera kompletną muzykę, która świetnie współtworzy klimat filmu. Owszem, typowo ilustracyjne fragmenty mogą wielu słuchaczy znużyć i nie sprawdzają się poza ekranem, a całość wydaje się mocno archaiczna. Jednak ten swoisty koktajl nadal świetnie smakuje i jest w stanie dać sporo frajdy.
Przede wszystkim znakomity temat główny, który nie chce wyjść z głowy. Ale i poza nim bardzo solidna, klimatyczna ilustracja.