Ivan Locke pracuje na budowie, ale wieczorem, zamiast dopilnować oddania ostatniej roboty, wyrusza samochodem przed siebie. Dokąd, po co i dlaczego? O tym opowiada najnowszy film Stevena Knighta, który okazał się jedną z niespodzianek roku 2014. Oto mamy tylko Locke’a (niezwykła rola Toma Hardy), samochód i drogę przed nim. To wystarczy, by spotęgować napięcie za pomocą rozmów przez telefon, które trzymają nas do samego końca.
W zasadzie za ścieżkę dźwiękową mógł tutaj posłużyć silnik jadącego auta, ale – jak wiadomo – reżyser zawsze jest mądrzejszy od recenzenta i uznał, że muzyka pojawić się musi. W tym celu został zatrudniony Dickon Hinchliffe. Wielu to nazwisko może wydawać się obce, ale współzałożyciel i były członek indie rockowej grupy Tindersticks ma dość spory dorobek, głównie wśród niezależnych produkcji, jak „Cold Souls”, „Winter’s Bone” czy ostatnio „Out of the Furnace”. Jego „Locke” jest dość krótką, bardzo minimalistyczną pracą.
Instrumentarium jest okrutnie proste: gitara akustyczna, gitara elektryczna, gitara basowa, syntezator i perkusja. Całość krąży w zasadzie wokół tematu głównego bohatera, który jest podany w zwyczajnej, ale chwytliwej gitarowej melodii wspieranej przez jazzową perkusję. Melodia ta przewija się dość często (m.in. „Confession” czy „Speed Limit”) w zasadzie bez zmian aranżacji i najbardziej zapada w pamięci po seansie. Reszta utworów to raczej delikatny underscore, gdzie napięcie powstaje niewyszukanymi środkami – pulsującym basem („Very Urgent”, „Concrete”), zapętlającą się gitarą akustyczną („Turning”) lub bardziej agresywną grą skrzypiec i perkusji („Father”, „Happy Day in Hell”).
Zdarzają się jednak ciekawsze fragmenty. Czymś takim na pewno jest wyciszony „Sister Margaret” z delikatnie grającą gitarą elektryczną oraz płynną i przestrzenną elektroniką; pianistyczny „Closing Roads”, który w połowie staje się nerwowy, czy kończące całość „Baby”, również wyróżniające się z tłumu.
Poza dobrym działaniem na ekranie, „Locke” ma kilka wad. Po pierwsze, jest dość monotonny przez powtarzanie głównego tematu. Po drugie, nawet te przyjemniejsze dźwięki sprawdzają się tylko w połączeniu z filmem. Poza nim tworzą specyficzny klimat, który może jednak działać usypiająco – zwłaszcza, gdy zapada zmrok. Lecz widać, że Hinchliffe napisał muzykę z głową, próbując unikać szablonów. I wyszło z tego naprawdę solidne dzieło. 3,5 nutki to moja ocena. Tylko tyle i aż tyle.
0 komentarzy