Brytyjskie kino gangsterskie na przełomie wieków przeżywało renesans. W dużej mierze było to zasługą Guya Ritchie’ego oraz jego debiutanckich „Porachunków” – pokręconej komedii, opisującej barwny półświatek, gdzie cała intryga skupia się na dwóch zabytkowych strzelbach. W filmie tym objawił się aktorski talent m.in. Jasona Stathama oraz Vinniego Jonesa – od tego momentu etatowych brytyjskich twardzieli. Klimatu dopełnił natomiast kapitalny zestaw muzyczny.
Reżyser miesza score instrumentalny z piosenkami sprzed lat, a dodatkowo jeszcze na albumie wpleciono w całość filmowe dialogi. Ilustracja to robota debiutującego na tym polu Johna Murphy’ego, wspieranego przez klawiszowca epoki nowej fali Davida A. Hughesa (ex-OMD).
O dziwo, ten dziwaczny misz-masz robi swoje i słucha się z ogromną frajdą. Na początek jest brit popowa (gatunek muzyczny, czerpiący garściami z rocka lat 60. oraz 70., spopularyzowany przez zespoły Oasis i Travis) petarda w postaci „Hundred Mile High City”. Potem skręcamy w stronę soulu od mistrza Browna oraz reggae – idealne pod zioło („Police and Thieves”), chociaż nie jestem wielkim fanem tego gatunku.
I gwałtowny wjazd we współczesny soul (dwukrotnie pojawiające się „18 With a Bullet” – ja wolę oryginał), by wrócić do rock’n’rolla, dzięki wspaniałej Dusty Springfield oraz wystrzałowemu Robbiemu Williamsowi z energetycznym „Man Machine”. Dalej wyróżnia się transowe „Walk Tihs Land”, punkowe „I Wanna Be Your Dog”, rock’n’rollowe „Liar, Liar” (te klawisze i gitara!) czy mechaniczne „Oh, Girl”. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie.
Score duetu Murphy/Hughes nie jest zbyt długi, a i jego jakość bywa dyskusyjna. Klimatem przypomina klasykę kryminałów z lat 70. – funkowa gitara, delikatne flety. Jednak jest to za krótkie, zbyt skromne i za bardzo zdominowane przez piosenki by zwrócić na te nuty uwagę na dłużej – tym bardziej, że w kawałki te poprzecinano dialogami i często muzyka zwyczajnie ginie w tle. Wyjątkiem jest tu przearanżowana melodia z „Greka Zorby” – jeden z highlightów filmu, z dołączoną gitarą elektryczną, która daje takiego kopa, że głowa mała.
„Porachunki” na ekranie mają tak specyficzny klimat, że nie można go nie docenić. Album to natomiast taki post-tarantinowski miks wszystkiego po trochu, tworzący właściwie kompletny zapis całej ścieżki dźwiękowej. Dialogi, nawet jeśli zabawne, zdecydowanie nie sprawdzają się poza ekranem, gdzie wydatnie współtworzą charakterystyczny świat pełen nie do końca inteligentnych bandziorów. Za całokształt niech więc będzie naciągana czwórka.
0 komentarzy