Choć największą sławę Trevorowi Jonesowi przyniosła praca dla kina, a w szczególności kultowa muzyka do "Ostatniego Mohikanina", to jednak dużą część jego partytur powstała na potrzeby produkcji telewizyjnych (m.in. "Merlin", "Kleopatra", "Dinotopia"). Wiele z nich do dziś nie doczekało się oficjalnych wydań i funkcjonują na świecie tylko w formie bootlegów, wypuszczanych zresztą przez samego kompozytora. Długo nie mogła znaleźć wydawcy partytura do "Loch Ness" – brytyjsko-amerykańskiej "przygodówki" o zoologu poszukującym słynnego potwora z tytułowego jeziora. W końcu, w 2005 roku, mała wytwórnia Perseverance Records postanowiła dać światu ten soundtrack, aczkolwiek w limitowanej edycji.
Płytę otwiera "Main Title", które zaczyna się tajemniczą i nastrojową muzyką. Harfa i brzmiące w tle syntezatory oddają idealnie klimat niezbadanych wód szkockiego jeziora. Nagle orkiestra z pełną mocą prezentuje nam temat przewodni soundtracka. Jeśli znanych jest wam kilka tematów z innych prac Trevora Jonesa, a nawet tylko osławiony temat z "The Last of the Mohicans", to nie zaskoczy was to brzmienie. Charakterystyczne smyczki wspomagane instrumentami dętymi, czyli styl bardzo zbliżony do "Ostatniego Mohikanina"," Na krawędzi", "Kleopatry"… Oczywiście, jak i tamte melodie, tak i ta wpada w ucho i ma w sobie "to coś", co sprawia, że chętnie do niej wracamy. A okazji do powrotu trochę będzie, bo jak to u Jonesa bywa, temat przewija się przez cały album. Jednak od kolejnego utworu będą to inne aranżacje, bardziej spokojne, łagodne, często romantyczne. Najczęściej na smyczki, ale też w "Nice Eyes" usłyszymy przez chwilę temat w wykonaniu solowego fortepianu. Dopiero pod koniec płyty, w końcówce "Nessie", gdy orkiestra wybuchnie, ponownie naszych uszu dobiegnie wspaniała, potężna wersja owego motywu. Powtórzona zostanie jeszcze tylko w "Where's Waldo". O żadnym przesycie tematem głównym mowy więc być nie może.
Jako że akcja filmu rozgrywa się w samym sercu Szkocji, nie mogło to nie mieć wpływu na ścieżkę dźwiękową. Trevor Jones postarał się, by znalazło się w jego muzyce trochę lokalnych brzmień wygrywanych przez folkowe skrzypki, flety i piszczałki. Co ciekawe prawie nie usłyszymy tu dud, które pojawią się dopiero w ostatniej ścieżce. Najbardziej szkocko brzmiącym fragmentem jest króciutka przygrywka – taki szkocki pląs, który przewija się właściwie przez cały album. Po raz pierwszy pojawi się w "Introducing The Locals". Co ciekawe obok fletów i skrzypków usłyszymy tu akordeon. Ów pląs bardzo ciekawie zostanie zaaranżowany w "The Expedition Prepares". W końcówce folkowym instrumentom towarzyszy bowiem grająca w kontrapunkcie sekcja dęta.
Obok przeróżnych aranżacji tematu przewodniego, często ledwie zarysowanego w poszczególnych utworach, obok mniej znaczących, głównie romantycznych melodii i obok bardzo szkockich fragmentów, mamy na albumie trochę muzyki wybitnie ilustracyjnej oraz underscore'u. Ta pierwsza to przede wszystkim swoisty action score i typowe dla dreszczowców czy horrorów nagłe, dość chaotyczne wybuchy orkiestry. Jednak nie doświadczymy tego zbyt dużo na płycie – ledwie w kilku utworach. Jeśli chodzi o underscore, to tworzą go przede wszystkim smyczki, oraz nie rzucająca się w uszy elektronika. Często usłyszymy także dźwięki harfy, podobne do tych z "Main Title".
Warto jeszcze zwrócić uwagę na 3 ścieżki o dość odmiennej od całości stylistyce. "Dempsey Dispels The Myth" to bardzo specyficzny fragment. Ten bardzo dynamiczny, energetyczny utwór zaczyna się pulsującymi smyczkami, które będą grały cały czas w tle, a na pierwszym planie przejawiać się będą irlandzkie flety, saksofon (!) czy cała orkiestra. W pewnym momencie dołączą perkusja oraz potężne instrumenty dęte nadające tempo melodii. Brzmi to może dość dziwnie, dla niektórych może nawet trochę kiczowato, ale mnie się bardzo podoba. Kolejnym "odmieńcem" jest "London", który w przeciwieństwie do tych wszystkich mniej lub bardziej naładowanych klimatem szkockiego odludzia fragmentów, jest wybitnie… angielski, "salonowy" i bardzo klasyczny. Soundtrack kończy się utworem "Return To The Highlands", który zawiera w sobie fragmenty piosenki Roda Stewarta "Rhythm of My Heart" śpiewane dość tandetnie przez męski wokal.
Loch Ness, pomimo kilku wad, jest bardzo ciekawym i niezłym soundtrackiem. Trevor Jones przeplótł w nim swój charakterystyczny styl z odrobiną szkockiej nuty a całość okazała się być bardzo przyjemna w słuchaniu. Wprawdzie nie jest to na pewno ta sama klasa, co "Ostatni Mohikanin" a raczej poziom "Na krawędzi", czy "Kleopatry", ale myślę, że z czystym sumieniem można tę płytę polecić. I to nie tylko wielbicielom talentu Trevora Jonesa, którzy musieli na nią czekać 9 długich lat.
0 komentarzy