Rok 1994 okazał się kluczowy dla kariery Thomasa Newmana. Dzięki skomponowanym wówczas ścieżkom został po raz pierwszy dostrzeżony przez Amerykańską Akademię, która zdecydowała się przyznać mu wówczas aż dwie nominacje do swej nagrody (samą statuetkę otrzymał wówczas Hans Zimmer za "Króla Lwa"). Co ciekawe ten zaszczyt przypadł dwóm zupełnie różnym ścieżkom: ponurym "Skazanym na Shawshank" i zdecydowanie weselszym "Małym kobietkom". O ile jednak pierwsza z nich, w dużej mierze dzięki niesłabnącej popularności filmu, pozostała w pamięci miłośników muzyki filmowej, to druga podzieliła los tytułu, do którego została napisana i uległa zapomnieniu. W mojej opinii zupełnie niesłusznie, gdyż jest co najmniej o klasę lepsza od "Skazanych…" i spokojnie może, obok takich tytułów jak " Anioły w Ameryce", "Os car i Lucinda" czy też "Człowie k ringu" aspirować do grona najwybitniejszych osiągnięć kompozytora. Celowo wymieniłem właśnie te trzy ścieżki (a nie na przykład "Ame rican Beauty"), z nimi bowiem "Małe kobietki" mają najwięcej wspólnego. Objawia się w nich bowiem Newman klasyczny, sięgający po tradycyjne instrumentarium. W wypadku "Małych kobietek" było to wymuszone treścią filmu; kolejnej już ekranizacji powieści dla panien autorstwa Louisy May Alcott, której akcja toczy się niedługo po wojnie secesyjnej.
Newman zdecydował się więc na pewną zachowawczość i postanowił sięgnąć po sprawdzone metody, nie okazało się to jednak błędem, dokonał tego bowiem po mistrzowsku. Otwierające płytę "Orchard House (Main Title)" to brzmieniowa kwintesencja całej ścieżki. Rozpoczyna się niezwykle delikatnie powolnym i cichym wykonaniem głównego motywu, by niespodziewanie przyspieszyć i pozwolić mu w pełni wybrzmieć dzięki smyczkom. Z kolejnymi nutami utwór nabiera rozpędu, wchodzą trąbki z bardzo szybką, radosną melodią, by wkrótce wzmocnić motyw wiodący już wkrótce grany przez całą orkiestrę. W połowie dochodzą jeszcze fanfary, w końcu jednak następuje wyciszenie, w trakcie którego pojawia się ponownie temat główny grany przez smyczki i flet. Główny motyw dawkowany jest mądrze tak, by nadawał charakter całej ścieżce, ale nie stał się nużący. Newman ukazuje go również w różnych pod względem długości i wiodącego instrumentarium aranżacjach od smyczków przez dęte drewniane aż po solowy fortepian.
Podobna do "Orchard House" jest cała ścieżka. Ze spokojnymi lirycznymi, gdzie wiodącą rolę odgrywają smyczki, utworami sąsiadują niezwykle żywe, radosne, którym ton nadają instrumenty dęte. Niektóre melodie powracają w nieco tylko zmienionych wersjach, nadając ścieżce tematycznej ciągłości. Newman ogranicza się do klasycznego instrumentarium, nie znajdziemy tu eksperymentalnych pomysłów charakterystycznych dla wielu jego prac. Eksploatując jednak utarte szlaki, daje się poznać jako wrażliwy i zdolny melodysta, a także niezwykle wprawny orkiestrator. Sięgając wciąż po ten sam zestaw instrumentów, potrafi odmalować całą paletę emocji, przekazując jedynie pałeczkę poszczególnym sekcjom i pozwalając im łagodnie na siebie wpływać i przenikać. Pod tym względem prawdziwą maestrią popisuje się w utworze "New York".
Najpiękniejszy jednak w moim odczuciu motyw po raz pierwszy pojawia się w utworze "Spring" i wraca jeszcze wielokrotnie w dalszych częściach ścieżki. Newman napisał niezwykle wzruszającą melodię, która swobodnie unosi się i opada, przywołując na myśl łagodne kołysanie. Sekcję wiodącą (smyczki lub klarnety), zależnie od aranżacji wspiera m. in. gitara, flety czy też wszechobecne na ścieżce delikatne dzwonki.
"Małe kobietki" zwracają uwagę bogatą tematyką, utrzymaną co prawda w pewnym stałym zestawie brzmieniowym, ale dzięki mądremu przeplataniu utworów szybkich, radosnych z bardziej lirycznymi nie mam mowy o znudzeniu. Niezwykła jest lekkość, jaką cechują wszystkie obecne na płycie ścieżki. Dzięki żelaznej logice kolejnych dźwięków, utwory zdają się samodzielnie rozwijać. Kolejne przejścia przychodzą w sposób niezwykle naturalny. Niewiele jest płyt, które mogą się w tak dużym stopniu pochwalić tą cechą. Warto jeszcze wspomnieć o niezwykle trafnym wkomponowaniu w ścieżkę kilku utworów z epoki. W żaden sposób nie zakłócają one wypracowanego przez Newmana nastroju, a można nawet powiedzieć, że wzbogacają jego wizję.
Całość więc jawi się jako radosna, liryczna, lekka i nastrojowa. Trudno byłoby mi wskazać drugą płytę Thomasa Newmana, w której udałoby mu się osiągnąć podobny efekt. Wyniknął on z niezwykłej konsekwencji brzmieniowej i maestrii w zastosowaniu ograniczonych środków wyrazu. Znaczenie ma też bez wątpienia długość ścieżek, które rzadko przekraczają dwie minuty, nie pozwalając się nudzić. Całość zaś trwa zaledwie nieco ponad 37 minut czyli akurat, by z przyjemnością zagłębić się w proponowany przez Newmana materiał, który na dłuższej płycie mógłby okazać się męczący. Jeżeli miałbym wskazać na potencjalnych odbiorców tej ścieżki, to zachęcam do sięgnięcia po nią nie tylko miłośników Thomasa Newmana, ale także George’a Fentona, Alexandre'a Desplat, a nawet Jamesa Hornera. Dobry nastrój na cały dzień gwarantowany.
Pełna zgoda – cudowny klasyk, wciąż świeży i magiczny.