Nie tak dawno, niejako przypadkiem, napomknęło mi się o tym, że jeszcze nie opisałem tej płyty. I niemal od razu zadałem sobie w myślach pytanie: "dlaczego?". Trudno stwierdzić – niemniej właśnie teraz pragnę nadrobić tę zaległość. Warta jest nadrobienia, gdyż to naprawdę niezła muzyka, do naprawdę niezłego filmu – sympatycznej komedii kryminalnej, z Davidem Bowie i Rosanną Arquette w obsadzie. Produkcja właściwie dziś już nieco zapomniana, choć wciąż, mimo upływu czasu, broni się dobrze. Muzyka broni się nawet lepiej, choć przez te wszystkie lata niemalże wyparowała ze świadomości melomanów. Już od dawna jest to pozycja słabo dostępna (jeśli w ogóle) w sklepach – biały kruk, który sporadycznie pojawia się nawet na internetowych aukcjach. To jeden z rzadszych i mniej znanych tytułów w filmografii Thomasa Newmana. Tym bardziej jest mi więc miło wydobyć go z otchłani, choćby na krótką chwilę.
Co ciekawe, mało brakowało, a muzyka w ogóle nie trafiłaby do filmu. Ilustracja, jaką możemy obecnie usłyszeć w filmie jest zupełnie inna od tego, co kompozytor pierwotnie napisał. "Score podłożony pod finalną wersję filmu, jest bardzo dalekim i niejako zubożonym kuzynem oryginalnych pomysłów Newmana" – stwierdza długoletni współpracownik i przyjaciel kompozytora, Bill Bernstein w notkach dołączonych do albumu. Ta informacja na pewno nie budzi pozytywnych odczuć. W końcu wychodzi na to, że otrzymaliśmy produkt gorszy jakościowo, aniżeli chcieli tego twórcy. I choć bardzo ciekawi mnie, jak brzmiały te oryginalne pomysły, to jednak nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem – wszak muzyka się sprawdza i jest zwyczajnie bardzo dobra.
Spora w tym zasługa tak samego Newmana, jak i jego współpracowników. Poza wspomnianym Bernsteinem, kompozytora wspomogli tu też Rick Cox i Jeff Elmassian ("Bad Acid" jest wynikiem tej współpracy), a także grupa Pray For Rain, której aż cztery kompozycje umieszczono na płycie. Zespół ten jest kojarzony głównie z muzyką do filmów Alexa Coxa (brak relacji z ww Rickiem), a więc np.: "Sid and Nancy", czy "Straight to Hell". W "The Linguini Incident" ich muzyka została wybrana, jako tzw. przerywniki. Posłużyła za podkład do kilku scen w restauracji – są to typowo latynoskie melodie, żywe, taneczne kawałki, które na pewno podnoszą nieco jakość i klimat płyty oraz filmu. Naprawdę miło się ich słucha i nie gryzą się z resztą kompozycji.
Zresztą sama ilustracja Newmana również jest barwna i dynamiczna. Mnóstwo tu elektroniki i syntezatorów, które brzmią bardzo ambientowo, choć nie brakuje też jazzujących trąbek, perkusji i fortepianu. Wszystko to oczywiście skąpane w przeróżnych – typowych dla tamtego okresu twórczości kompozytora – eksperymentach. Przede wszystkim jest to jednak kompozycja bardzo bogata tematycznie – niemal każda ścieżka, to nowy motyw, lub styl. I tak, mamy tu prawdziwe jazzowe burze, które z początku porażają swoją dziwną tajemniczością ("Cruel, Cruel World", "Coney Island", "Straight Jacket"). Mamy łagodną, pięknie senną melodię na fortepian ("Habanera", "Shut Up Pedro"). Są niesamowite, rozpisane z werwą na sekcję dętą motywy akcji, które nie dają nam chwili wytchnienia ("Lethal Cleavage", "Aquarium Escape") i są także fragmenty wielce relaksujące, niemalże chilloutowe, które pomagają nam się wyciszyć ("Many Happy Returns"). I choć niemal wszystkie z tych tematów zostają powtórzone, to każda ich wersja różni się od poprzedniej.
Przez całą płytę przewija się też bliżej nieokreślony temat na puzon i tubę, na którym Newman oparł sporą część kompozycji. On również przybiera różnorakie formy – łagodną, bardzo nieśmiałą w "Houdini's Bimbo", wzniosłą, odświętną, na marszowe tempo w "Lucy the Ehtereal", czy też niepokojącą i dramatyczną w "Platinum Bezel", gdzie dodatkowo uzupełniony zostaje o dzwonki i cymbałki (które także można często na płycie usłyszeć). Jak więc widać, melodii i ich wariacji jest tu naprawdę sporo i jest w czym wybierać. Dzięki temu płyta nie jest ani monotonna, ani nie nuży, a wręcz przeciwnie – te czterdzieści minut mija bardzo szybko. Przyznam jednak, że nie wszystkie elektroniczne wariacje i eksperymenty do mnie przemówiły, a chwilami czułem też lekkie zmęczenie częścią materiału. W sporej mierze odbiór płyty zależy od aktualnego nastroju i skupienia słuchacza – także jeśli jednego dnia krążek się nie spodoba, to warto dać mu drugą szansę, bo z pewnością na to zasługuje.
Ogólnie to bardzo dobra płyta, która powinna swobodnie trafić do szerszego kręgu odbiorców, aniżeli tylko fani kompozytora. Kto lubi niebanalne eksperymenty, oryginalne dźwięki, a przy tym nienużące i zróżnicowane tematy, ten z pewnością powinien zapoznać się z "The Linguini Incident", gdy tylko będzie miał okazję – a tych przecież nie warto marnować. Polecam gorąco. To w końcu numer nie z tej ziemi!
0 komentarzy