Tytułowa „Światłość…” jest głównym przebojem zespołu rockowego, jaki formuje dwójka rodzeństwa (próbujący odciąć się od wizerunku Marty’ego McFly, Michael J. Fox i prawdziwa piosenkarka, dziś już legendarna Joan Jett), by dzięki muzyce uciec od przytłaczającej ich coraz bardziej szarej rzeczywistości. Ten zapomniany już, miejscami dość ciężki dramat jest całkiem niezłym i chyba jednak trochę niedocenionym filmem, który rzecz jasna mocno opiera się na muzyce…
Za oryginalną ilustrację odpowiada Thomas Newman – wtedy jeszcze młody, mocno eksperymentujący i przed większymi sukcesami. Jego oprawa zaznacza się w filmie bardzo delikatnie, wręcz niezauważalnie, acz w zdecydowanie bogatszej formie, niż ta, którą oferuje nam album. Na płycie znajdziemy bowiem jeden tylko fragment jego autorstwa, w dodatku zamieszczony na szarym końcu. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość producentom, gdyż tenże motyw – oniryczna, narastająca elektronika, bardzo podobna do pochodzącego z tego samego okresu „Less Than Zero” – pojawia się w filmie najczęściej, stanowiąc coś na wzór tematu-klamry. Na dłuższą metę nie jest to jednak nic wielkiego, więc tym większa szkoda, że nie pokuszono się tu o jakiś montaż melodii lub suitę, która stanowiłaby lepszy przekrój przez całą kompozycję – bo choć nie jest żadna to wielka praca, to jednak bardziej zróżnicowana i interesująca, niźli zamieszona na płycie, 4-minutowa próbka ambientu.
O wiele ciekawsze, choć też nie wybijające się ponad pewien standard są więc piosenki, które zresztą niosą na swych barkach główną oś historii. I pod tym względem wypadają naprawdę dobrze. Zresztą o jakość nie ma się co martwić, gdy mamy do czynienia z takimi nazwiskami, jak wspomniana Jett, Stevie Ray Vaughan, czy w końcu Bruce Springsteen, który napisał tytułowy przebój. A ponieważ to właśnie te piosenki, które powstały specjalnie dla filmowego zespołu The Barbusters (poza główną jeszcze „This Means War”, „It's All Coming Down Tonight” i „Rude Mood”) robią największe wrażenie, toteż można je uznać za sukces. Wszystkie pozostałe nuty robią już głównie za niezłe, choć nie powalające tło wydarzeń (jak np. Bon Jovi) lub inspirację tymiż (mająca zaczepienie w jednej ze scen, lecz nie występująca w filmie ballada Foxa, „You Got No Place To Go”), które bronią się i bez kontekstu (choć wiadomo, że sympatyczniej brzmią po seansie). Ich odbiór zależy już jednak od osobistych upodobań. Ja nie narzekam, ale też i nie pieję z zachwytu…
Na tym polega właśnie główny problem tej pozycji – choć to solidna porcja rockowego grania wraz z przyległościami, to jednak w szerszym ujęciu jest jedynie kolejną, zwykłą składanką, jakich wiele. I choć doceniam zarówno film, jak i zawarte w nim szlagiery (choć bez przesady), to na dłuższą metę całość właściwie po mnie spływa. Płytę polecam więc jedynie najbardziej zatwardziałym fanom (filmu lub rocka – bez znaczenia) lub kolekcjonerom. Moja faktyczna ocena oscyluje wokół, acz nie sięga pełnej ‘trójki’.
P.S. W jednej ze scen przemyka na drugim planie przyszły zdobywca Oscara, Trent Reznor, jako lider grupy The Problems. A poniżej jeszcze lista piosenek z filmu, których próżno szukać na albumie:
– “You're Good for Me” – Solomon Burke
– “True Love Ways” – The Problems
– “Looks That Kill” – Motley Crue
– “Rescue Me” – The Motion
– “The Pride Is Back” – Kenny Rogers & Sandy Farina
– “Sweet Emotion” – Joan Jett
– “I Spy (For the F.B.I.)” – The Untouchables
0 komentarzy