Batman miał wiele twarzy: od kampowej zgrywy po nadmierny mrok i patos. Ale kiedy Człowiek-Nietoperz pojawił się w „LEGO Przygodzie” narobił dużego zamieszania: narcyz z wielkim ego, działający solo i rzucający tekstami o swojej wielkości. Realizacja solowego filmu w świecie LEGO była tylko kwestią formalną. I tam Batek musi znowu zmierzyć się z Jokerem, ale też i swoimi własnymi demonami, jednak wszystko w konwencji parodii.
Nie mogło się obyć bez zgrywy także w warstwie muzycznej, wydanej na dwóch płytach. Pierwsza jest songtrackiem, druga – scorem, co jest bardzo uczciwym podejściem producentów. Na dzień dobry dostajemy pojawiającą się w pierwszej scenie akcji mocarną pieśń o Batmanie w wykonaniu Patricka Stumpa, modulującego głosem podobnym do Batmana. Jest ostro i hard rockowo, a tekst rzucany jest z takim zadęciem, że nie można powstrzymać się od śmiechu.
Dalsze numery też zgrywają się z wydarzeniami ekranowymi w bardziej (dyskotekowy remix „Heroes” czy pojawiający się w finale musicalowy „Friends Are Family”) lub mniej efektowny sposób (romantyczne utwory Cutting Crew i Harry’ego Nilssona). Dźwiękowy koktajl Mołotowa miesza pop z rockiem oraz musicalem i może wprawić w konsternację – zwłaszcza jazzowym coverem „Man in the Mirror” oraz znanym z poprzedniej części „Everything Is Awesome” (tu w wersji instrumentalnej) czy mocno popowym inkarnacjom. Nie brakuje także odwołań do świata Batmana – przykładowo takie „I Found You”.
Z kolei score to czysta jazda po ostatnich wcieleniach Batka, gdzie przebojowość miesza się z agresją. Odpowiedzialny za ilustrację Lorne Balfe może wydawać się wyborem co najmniej zastanawiającym. Ale uczeń Hansa Zimmera, pomagający swemu mentorowi przy pracy nad trylogią Christophera Nolana o Mrocznym Rycerzu, nie znalazł się tu przypadkiem. Młody maestro mocno inspiruje się zresztą dokonaniami swojego mistrza.
I już w otwierającym całość „Black” poznajemy dwie podstawy tematyczne, czyli podniosłą i mroczną fanfarę (Batman) oraz agresywną, lekko psychodelicznie brzmiącą gitarę elektryczną (Joker), zabarwioną błazeńską aranżacją: wariujące organy („Joker Crashes the Party”), pomruki wokalne („Your Greatest Enemy”), a nawet dźwięki klawesynu („Joker Manor”). Muzyka akcji ma tutaj na celu być po prostu bezpretensjonalną zadymą, dlatego mamy wszystko: od gitary elektrycznej po szybkie dęciaki i smyczki, które słychać już w „Black”.
Na szczęście Balfe potrafi jeszcze zdobyć się na parę ciekawych tricków. A to postawi na jazz i funk z lat 60. („Chaos in Gotham”), a to wrzuci do tego chór, podrasowując go psychodeliczną elektroniką (wcześniej wymienione „”). Ale prawdziwy popis daje tutaj w siedmiominutowym „Lava Attack”, w którym przechodzi od spokojnego brzmienia do patosu (smyczki i dęciaki), przez pulsujący bit z tykającą elektroniką, walącą perkusją i chór, aż po gitarę elektryczną oraz galopującą sekcję smyczkową.
Poza obowiązkowym action score, pojawiają się także fragmenty czysto liryczne, ilustrujące samotność Batmana (obowiązkowo smętny fortepian) oraz relacje z resztą bohaterów – ze wskazaniem na Robina i Jokera. Mamy więc bardzo skoczne i lekkie „The Arrival of Robin”, wejścia sitaru w mrocznym „To Cage The Joker” czy bardzo melancholijne „The Phantom Zone” (chór i coraz silniej atakująca orkiestra – rewelacja! – i jeszcze ten organowy Bach). Te fragmenty potrafią zaskoczyć, chociaż oparte są na ogranym instrumentarium i nie przekraczają typowego sposobu użycia dźwięków.
Soundtrack do „LEGO Batman” niby też nie zaskakuje niczym nowym, pozwalając jedynie na bezpretensjonalną, szaloną zabawę zbudowaną na znanych trickach. Balfe potwierdza swoje rzemiosło i na luzie podchodzi do całej opowieści (w końcu to parodia), samemu odnajdując w niej odrobinę przyjemności. A że niewiele zostaje w głowie, to inna kwestia. Na szczęście mamy jeszcze fajne piosenki. Dlatego za całokształt daję troszkę naciągane 3,5 nutki i zapraszam do muzycznej jaskini Batmana. Tylko niczego nie dotykajcie!
0 komentarzy