W 1971 roku nakręcono we Włoszech głośne „Ostatnie tango w Paryżu”. Historia erotycznego związku wdowca w średnim wieku (Marlon Brando) z młodą, wchodzącą w dorosłość dziewczyną (Maria Schneider) wywołała skandal obyczajowy. Przez to wielu widzów nie dostrzegło drugiego dna opowieści o bólu egzystencjalnym, świetnej reżyserii oraz wybitnego aktorstwa i ciekawej ścieżki dźwiękowej.
Początkowo Bertolucci wraz z producentem, Alberto Grimaldim chcieli zatrudnić Astora Piazzolę, który nawet wysłał im próbki swojej muzyki. Ostatecznie jednak Włoch postawił na saksofonistę Gato Barberiego, dla którego jest to największe i najsłynniejsze dokonanie, zaś tytułowe tango to jego najbardziej ceniony utwór w muzyce filmowej. Spokojne i pięknie grające smyczki w tle, którym przewodzi akordeon i towarzyszy kontrabas z fortepianem. W połowie dołącza do tej grupy saksofon – bardziej agresywny, buduje erotyczną atmosferę. Motyw ten jest niejako sercem całej kompozycji i pojawia się w jej przekroju kilkukrotnie, najbardziej widowiskowo wypadając w „Jazz Waltz”.
Stylistycznie twórczość Barberiego orbituje właśnie w okolicach jazzu, gdzie poza sekcją smyczkową i okazyjnie przewijającym sie akordeonem bardzo ważny jest tzw. kwartet jazzowy. Dokładnie tak działa zmysłowe „Jeanne”, opisujące główną bohaterkę, jej młodość, seksapil. Łagodny fortepian, rytmiczny kontrabas oraz kolejna solówka Argentyńczyka na saksofonie potrafią uwieść i oczarować. Nie brakuje też oczywiście ponętnego tanga („Girl in Black”), w którym faluje fortepian; czy wyciszonej, delikatnej, okraszonej egzotyką „Ballad”, będącej wariacją tematu przewodniego.
Nie mogło również zabraknąć bardziej dramatycznych momentów. Takie na pewno jest „Fake Ophelia” z poruszającymi smyczkami, fletem oraz tajemniczymi, przykuwającymi uwagę eksperymentami brzmieniowymi. Albo bardziej melancholijne „It's Over”, czy frywolne „Pictures in The Rain” – także oparte o dźwięk fletu, acz ze zdecydowanie mocniejszym finałem.
Na sam koniec jednak wydawca postanowił zaszaleć i dorzucił w postaci bonusa suitę rozbitą na 29 części (!!!). Nie byłoby to samo w sobie straszne, gdyby nie fakt, ze z reguły są to utwory trwające poniżej minuty, zatem większość znich kończy się jeszcze zanim zdąży na dobre się rozkręcić. Jedynie zmienność nastrojów i tempa może być pewnego rodzaju atrakcją.
Sama praca przyniosła Barberiemu nagrodę Grammy za najlepszą kompozycję instrumentalną, nieśmiertelność i otworzyła furtkę do pracy przy innych filmach. O dziwo jest to muzyka, która prezentuje się ciekawiej poza kontekstem filmowym.
0 komentarzy