Twórca tak uwielbianych przeze mnie filmów jak "Szósty zmysł", "Znaki" czy "Osada" – M. Night Shyamalan – po fatalnym "Zdarzeniu" popełnił film (o dziwo) jeszcze gorszy. "Ostatni Władca Wiatru" jest doskonałym przykładem tego, jak filmów nie powinno się robić – chaotyczny, nudny, z żenującymi dialogami i aktorstwem. Potencjał, jaki niosła ze sobą animowana seria telewizji Nickelodeon, opowiadająca o fantastycznym świecie wojowników ziemi, wody, ognia i powietrza, został zagrzebany pod gruzami reżyserskiej nieporadności. Ale jak mówi stare porzekadło…
…nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Niech więc Shyamalan dalej kręci filmy! Nawet jeśli ma dalej toczyć się po równi pochyłej! Niech robi jakiekolwiek chałtury zechce! Pod jednym warunkiem – dalszej współpracy z Jamesem Newtonem Howardem! To już ich siódme wspólne spotkanie i wygląda na to, że nie bez powodu tej liczbie przypisuje się symbolicznie znaczenie szczęścia, pełni, doskonałość i boskość. Takie bowiem są ścieżki dźwiękowe zrodzone w efekcie tejże współpracy.
Inne przysłowie mówi, że "prawdziwego mężczyznę poznaje się nie po tym jak zaczyna, ale jak kończy". Na przekór temu, pomimo fantastycznego zakończenia (o którym później) Howard daje się poznać od najlepszej strony już na początku albumu. Otwiera go bowiem "Airbender Suite", czyli zbiór tematyczny partytury, który zazwyczaj umieszcza się na końcu. Podobnie niestandardowa sprawa ma się z utworem "Prologue", który wrzucony został w sam środek tracklisty. Przemieszanie to w niczym jednak nie przeszkadza – kolejność i nazewnictwo utworów przestaje mieć tutaj znaczenie po pierwszych kilku nutach wspomnianej suity, którymi kompozytor zaczyna swą mistyczną opowieść.
Jest to wspaniały początek wędrówki dla wyobraźni słuchacza. Po prawdziwie magicznym starcie kompozytor serwuje cudowny temat z narastającymi smyczkami, do których na początku czwartej minuty dołączają dęte blaszane, jeszcze później delikatny flet, a dalej nostalgicznie brzmiąca solowa waltornia… muzyka zaczyna płynąć, żyć własnym życiem, porywa nas. Melodia z gracją przechodzi z tematu w temat, po czym w połowie utworu przystaje, jedynie powiewając delikatnie w tle, żeby przygotować nas na następujący później wicher muzyki akcji. I tutaj warto wsłuchać się szczególnie w pracę wiolonczeli i perkusji – są powalające! Potem odzywają się jeszcze delikatne chóry, a w finale jedynie lekko muśnięte tybetańskie dzwoneczki mocno poruszają nasze zmysły.
Taka właśnie jest ta muzyka – przywodzi na myśl łagodne powiewy wiatru, albo swobodny, niczym niezaburzony pęd rzeki. Howard od dawna już – w szczególności przy okazji pracy z Shyamalanem – wypracowywał taki właśnie styl, który do tej pory najpełniej rozwinął się bodaj w "Kobiecie w błękitnej wodzie". "Ostatni władca wiatru" zdaje się być pod tym względem dziełem w pełni dojrzałym, kulminacyjnym wręcz. Poza początkiem "The Avatar Has Returned", w którym melodia wydaje się nie do końca ukierunkowana, ciężko jest tutaj wskazać jakąkolwiek lukę czy też brak spójności w nutach. Słuchając płyty ma się nieustanne wrażenie doskonałego zapełnienia przestrzeni przez kompozytora i jego totalną władzę nad każdym z elementów. Jest różnorodnie, ciekawie i jakże zachwycająco.
Potwierdza to zresztą kolejny utwór, "Earthbenders" – rewelacyjny, dynamiczny temat, który mogliśmy usłyszeć już w pierwszym zwiastunie filmu. Od teraz w jakiejkolwiek postaci i aranżacji odezwie się on na krążku, z pewnością za każdym razem wywoła u nas melomańską ekstazę. Tak jest w "Prologue", w drugiej połowie "The Avatar Has Returned", w rozwinięciu "The Four Elements Test", jak i w "Journey to the Northern Water Tribe", w którym słowa takie jak "przygoda" i "magia" zdają się być wręcz wyryte między nutami.
Nie brakuje też w dziele JNH odpowiedniej dozy napięcia, jak zawsze rewelacyjnie budowanego przez kompozytora. Przykładem tego jest choćby wspomniany już "The Four Elements Test", ale przede wszystkim najmroczniejszy ze wszystkich, serwujący mieszankę skrajnych emocji "The Blue Spirit", w którym orkiestra i chór mają się czym wykazać. Od tego właśnie momentu muzyka staje się bardziej dynamiczna i wręcz bojowa. Mamy wiele mocnych wejść sekcji dętej i rytmicznych sekwencji perkusyjnych (ich współdziałanie daje rewelacyjny efekt w "The Spirit World") oraz podkreślającego to wszystko, klimatycznego chóru.
Odpoczynek od walecznych dźwięków przychodzi dopiero wraz z drugą połową "We Are Now The Gods". Dokładnie od 3:56 do 5:07 minuty pojawia się temat, który dla mnie osobiście jest sercem całej partytury. Przepiękny, podniosły fragment, który chwilowo uspokaja przyśpieszony puls słuchacza. Wszystko to doprowadza nas do kulminacyjnego "Flow Like Water", którego tytuł oddaje zarówno naturę muzyki, jak i stan ducha słuchacza. W tych ostatnich minutach płyty nie pozostaje nam nic innego jak dać się unieść fali dźwięków i dosłownie rozpłynąć się z rozkoszy. Howard, który zawsze był mistrzem muzycznego apogeum, tutaj staje się prawdziwym bogiem. Leżącego w zachwycie i miotanego ekstatycznymi ciarkami słuchacza, Amerykanin dobija jeszcze na koniec potężnym powtórzeniem tematu z "Earthebenders". Prawdziwa nirwana.
Choć "The Last Airbender" to bez dwóch zdań fatalny film, to James Newton Howard stworzył do niego prawdziwie genialną muzykę. Muzykę, na którą film ten po prostu nie zasługuje, i która w oderwaniu od obrazu znacznie lepiej opowiada całą historię, rekompensując tym samym wszelkie wpadki reżysera. Howard uzyskał tu iście mistrzowski poziom opowiadania muzyką – osiągalny jedynie przez nielicznych. W niektórych fragmentach ma się wręcz wrażenie scalenia ze sobą wszystkich najważniejszych elementów, jakie do muzyki filmowej wnieśli giganci pokroju Goldsmitha, Williamsa, Bernsteina czy Zimmera i utworzenia z tego zupełnie nowej jakości firmowanej inicjałami JNH. Nie ujmując nic wybitności i pięknu tematów z "Kobiety w błękitnej wodzie", "Znaków" i "Osady" muszę stwierdzić, że "Ostatni Władca Wiatru" to (jak do tej pory) dzieło życia tego kompozytora, który na każdym kroku dowodzi, że zasługuje na miano jednego z Ostatnich Władców Muzyki. Miejmy tylko nadzieję, ze zła prasa filmu nie przyczyni się do pominięcia Howarda w Oscarowych kandydaturach. Byłaby to siódma jego nominacja do tej nagrody (nie licząc piosenek). Oby magia tej liczby sprawdziła się ponownie…
Wrażeniometr przegięty, ale ocena muzyki jak najbardziej dobra. 🙂