Ponoć jeśli zrobi się film wg sprawdzonych wzorców, z perfekcyjnie dobraną obsadą, nieustającą akcją, dowcipnymi dialogami i masą innych, tak uwielbianych przez publikę składników, to otrzymamy pewny komercyjny sukces i po prostu dobry film. Tymczasem "Last Action Hero" udowadnia, że wcale tak nie jest. Film odniósł bowiem spektakularną klęskę zarówno finansową, jak i artystyczną. I trudno powiedzieć co zawiodło.
Na pewno jednak nie była to muzyka Michaela Kamena, która w obrazie (będącym niejako pastiszem filmów akcji), jak i poza nim, sprawdza się znakomicie. Kamen zdążył nas (a przynajmniej mnie) już przyzwyczaić do potężnej orkiestry z odrobiną elektroniki (wyjątek stanowi właściwie tylko "Event Horizon", gdzie mamy elektronikę z odrobiną orkiestry) – tak też jest i tutaj. Tym razem elektronika ogranicza się do syntezatorów i gitary elektrycznej, za którą z kolei odpowiada Buckethead. Nie powinno to dziwić, wszak kompozytor dosyć często i bardzo chętnie nawiązywał podobne współprace, że wymienię tu choćby zespół Queen ("Highlander"), panów Claptona i Sanborna (seria "Lethal Weapon"), zespół Orbital (w/w "Event Horizon") oraz, poza ekranem, zespół Metallica. Za każdym razem była to udana i owocna współpraca (zapewne gdyby nie Kamen, to nigdy nie polubiłbym Metallici, aż tak jak to się stało po ich wspólnym albumie) – tak samo skończyło się tym razem.
Wiadomo jednak, że w oryginalnym rozrachunku bardzo ważni są też producenci. Tym razem nie zawiedli i oni. Wytwórnia Columbia wypuściła osobno score i osobno album z piosenkami, na którym znajduje się też jeden utwór Kamena – "Jack And The Ripper". Utwór ten otwiera właśnie opisywany score, na który składa się ich ogółem 12, co przekłada się na 40 minut muzyki. A ponieważ mamy tu wszystkie najważniejsze motywy, toteż mogę z ulgą stwierdzić, że płytka została wydana bardzo dobrze. Dość już jednak tych suchych faktów – przejdźmy do partytury.
"Jack And The Ripper" – o czym wiecie już od kilku linijek – otwiera płytę. Otwiera świetnym rockowym tematem, w którym wyraźnie zaznacza się wspomniana gitara. Kamen używa także perkusji, a w połowie za pomocą tejże gitary i bębnów tworzy coś pomiędzy westernową, a thrillerową otoczką. Otoczka ta zostaje jednak po chwili dosłownie rozwalona i wciśnięta w ziemię przez elektronikę na czele raz jeszcze z gitarą (świetny motyw od 2:20). Gitara stanowi zresztą ważny element całości i jeszcze nie raz i nie dwa da o sobie znać. A tymczasem "Jack And The Ripper" kończy się jak najlepszy rockowy koncert. Potem kompozytor delikatnie z pomocą orkiestry i keyboardu rysuje postać Danny'ego. Życie Danny'ego załamuje się jednak już po niecałej minucie i możemy usłyszeć takiego Kamena, jakiego pamiętamy z "Die Hard" i "Lethal Weapon" – atakującego nagle i niespodziewanie za pomocą smyczków i dęciaków.
Delikatna muzyka z początku powraca jednak już po chwili i mamy bardzo ładny, choć zabarwiony melodią typu "za chwilę coś się wydarzy" motyw oparty o zwykłą gitarę, keyboard i fortepian – oczywiście z różnymi dodatkami w tle. Całość kończy się działaniem magicznego biletu, który przenosi Danny'ego na ekran. Tu Kamen wykonał mistrzowską robotę, gdyż ostatnia minuta, zbudowana z tradycyjnych instrumentów, jakich ten kompozytor używa, brzmi jak z bajki. Naprawdę piękna sprawa. Teraz do akcji wkracza "Jack Hamlet", a więc robi się dynamicznie i znowu mamy gitarę, która odgrywa specjalne fanfary. Mamy też werble i perkusję oraz trąby i smyczki, które sprawiają, że jest to jeden z lepszych utworów. Szkoda tylko, że taki krótki.
Po chwili przechodzimy do dynamicznej "River Chase" – tu także króluje gitara i to po raz pierwszy na taką skalę. Oczywiście towarzyszy jej perkusja, czyli znowu jest bardzo rockowo. W drugiej połowie utworu zmienia się to w momencie gdy dołącza orkiestra – wtedy momentalnie robi się na chwilę cicho, a potem dostajemy prawdziwego kopa, w którym powyższe elementy miksują się. Fajnie zgrywa się to z początkiem "Benedict", gdzie witają nas bohaterskie trąby ze świetnym fortepianem w tle. Za chwilę robi się jednak refleksyjnie i możemy usłyszeć nic innego, jak Kamenowską aranżację Vivaldiego, co zresztą ma się zarówno do klasyki, jak i filmowej postaci. Potem melodia przechodzi w tajemnicze klimaty za pomocą dzwoneczków, gitary, smyczków i elektroniki i czyni to bardzo subtelnie. Jeden z ładniejszych utworów na płycie. Po nim kolejna zabawa muzyką klasyczną w "Practice" – motywie figlarnym, chwilami dynamicznym, chwilami uderzającym w tony minionych epok. Prawdziwa perełka, w której Kamen pokazuje swoją klasę i wiedzę o muzyce. Świetne przejście z tonu lekkiego do bardzo dynamicznego z mnogością trąb i bębnów w trzeciej minucie.
Z kolei "Leo The Fart" przywodzi na myśl zarówno "Lethal Weapon" – tyle, że zamiast saksofonu mamy gitarę – jak i kino z nurtu kina nowej przygody, choć oczywiście pod batutą twórcy na wskroś innego. Można więc sobie wyobrazić rezultat końcowy. "Benedict Gets The Ticket" to następny w kolejności temat. Z początku sentymentalna nuta, jednak w drugiej połowie znowu mamy akcję. Tym razem kompozytor serwuje nam niezłe elektroniczne uderzenia i obywa się zupełnie bez gitary. "The Real World" to już z kolei zupełnie inne klimaty. Świetnie została tu zacytowana melodia z "The Fog" Carpentera – rzecz jasna w formie lajtowej. Nic dziwnego, że zaraz potem dostajemy niepokojącą melodię. Powoli przechodzi ona w smutniejszy fragment, lecz na długo w nim nie pozostaje. Powraca klimat "Lethal Weapon", ale też tylko na chwilę. Zdecydowanie jedna ze spokojniejszych melodii – bardzo nastrojowa.
Po niej czas na wielką "Premiere" – utwór już bardzo dynamiczny i powracający do tego, co mogliśmy usłyszeć wcześniej, np w "River Chase". Ponieważ jednak każda melodia jest zupełnie inna od poprzedniej, toteż i tu mamy nowe rozwiązania. Tym razem Kamen postawił na suspens i muzykę bardziej spokojną niż w przykładzie powyżej, choć także trzymającą w napięciu aż do końca. Z cytatów tym razem można dokopać się do "Die Hard" i filmów kryminalnych oraz oczywiście wcześniejszych dokonań McTiernana. Całość kończy się typową głośną puentą, która stanowi doskonały punkt wyjścia dla "Saving Danny". Jest on bowiem w podobnym klimacie. Wprawdzie trochę więcej tu skrzypiec, a sam utwór jest krótszy, ale słychać wyraźnie, że kontynułuje on wątki zaczęte w "Premiere", jak i, co oczywiste, także te z tematu głównego.
Płytę kończy rewelacyjny "Big Mistake" pełen fanfarów i bohatersko brzmiących nut. Tu jednak także trwa to do czasu i od następnej minuty cieszymy się już piękną, spokojną melodią przywodzącą na myśl motyw ze spotkania McClaine'a z Powellem w końcówce "Die Hard" oraz, o dziwo (dla mnie przynajmniej) "Robin Hooda". Po drodze jeszcze dostajemy odrobinkę niepokojącej melodii, ale utwór zamyka się optymistycznie. Co ciekawe, zwieńczenie tej świetnej płyty także obywa się bez gitary Bucketheada…
Ponoć jeśli napisze się muzykę wg sprawdzonych wzorców, z perfekcyjnie poprowadzoną orkiestrą, nieustającą akcją, ciekawymi tematami i masą innych, tak uwielbianych przez słuchaczy składników, to otrzymamy po prostu dobrą partyturę. Michael Kamen tak właśnie postąpił. A ponieważ był mistrzem w swoim fachu, toteż nie zawiódł.
0 komentarzy