Już od prawie 30 lat zombie z filmów mistrza horroru, George’a A. Romero straszą nas z ekranów kin. Najpierw była "Noc żywych trupów", po której nadszedł "Świt żywych trupów", a w końcu "Dzień żywych trupów". Zombie jak potworna epidemia opanowały całą ziemię i teraz to jest ich ziemia. Nieliczni żywi ludzie znaleźli schronienie w jednym z niezniszczonych miast, grodząc się od zewnątrz murem i zasiekami. Część z mieszkańców żyje w ekskluzywnych apartamentach najwyższego budynku w mieście. Tymczasem ani ta bogata elita, ani też zwykli ludzie z ulic i domów, rynsztoków i podejrzanych spelun nie mogą czuć się bezpiecznie. Zombie to już nie jedynie bezmyślne potwory rządne krwi i ludzkiego mięsa. Trupy zaczynają się porozumiewać i organizować. Ich celem jest ostatni bastion żywych ludzi…
Tak pokrótce można streścić najnowszy horror mistrza gatunku, wchodzący na ekrany naszych kin 5 sierpnia 2005 roku. Przyznam się, że nie lubię oglądać filmów tego typu, ponieważ wydają mi się one bardziej śmieszne niż straszne. Nie lubię także słuchać muzyki z horrorów, bo przeważnie na ich ścieżkach dźwiękowych nie ma żadnej muzyki, a jeżeli już się pojawia jakiś element melodyczny to jest on zredukowany do granic minimalizmu. Tym sposobem to, co słyszymy w tle podczas oglądania horroru to tylko groźne pomruki i nagłe eksplozje, którym daleko do świetnej partytury Jerry’ego Goldsmitha z oscarowego "Omen". Muzyka z "Ziemi żywych trupów" tylko nieznaczne zmusiła mnie do skorygowania swoich poglądów. W dużej mierze jest ona taka jak można było się tego spodziewać – mroczna, niepokojąca i szarpiąca nerwy nagłymi eksplozjami (jak w utworze "Driving Drop Off"). W zasadzie nie ma co narzekać, bo w końcu taka muzyka najlepiej spisuje się we współczesnych horrorach.
Jednak mimo swojej poprawności muzyka ta jest trudna i trochę zniechęcająca. Mnogość różnego rodzaju buczenia i dudnienia może w pewnym momencie znudzić albo zdenerwować. Poza tym przerażająca jest ilość utworów znajdujących się na płycie – trzydzieści sześć. Jak łatwo zatem się domyślić większość z nich jest tak krótkich, że trudno w ogóle zauważyć ich obecność. Muszę jednak przyznać, że jest na tej płycie kilka fragmentów, które mnie zainteresowały. Otóż pośród wielu utworów prezentujących typowy klimatyczny underscore pojawiło się parę dynamicznych kompozycji wykazujących szczątkową melodykę i ciekawe instrumentalne inicjatywy kompozytorów – swoją drogą kompletnie mi do tej pory nie znanych postaci muzyki filmowej: Johnny’ego Klimeka i Reinholda Heila.
Do takich bardziej dynamicznych utworów należą między innymi "Liqor Store", "Last Night", "Surface", "Mall Slaughter" czy całkiem niezłe "Get Away". Wszystkie one opierają się na pulsującym elektronicznym podkładzie wspomaganym różnymi instrumentami perkusyjnymi, a więc coś na kształt action-score Zimmera z "Batman Begins" (chociaż to bardzo naciągnięte porównanie). Wcześniej z czymś podobnym spotkałem się między innymi w muzyce z gry komputerowej "Battle For Dune". Często pojawia się tutaj też chaotyczny dźwięk fortepianu bardziej lub mniej zmodulowanego elektronicznie. Jedną z lepszych kompozycji jest także dość spokojne "Shoot Manolete" gdzie jakimś dziwnym sposobem znalazłem podobieństwa do "Solaris" Cliffa Martineza. Tutaj także pojawia się bardzo ładny fortepian. W podobnym klimacie tyle, że nieco bardziej podniosłym utrzymany jest utwór "The Massacre", w którym pojawia się jedyny raz na całej płycie dźwięk wiolonczeli.
Generalnie jest to jak najbardziej odpowiednia ścieżka dźwiękowa do horroru. To, że nie pojawia się tutaj żaden temat wcale nie jest jej wadą. Muzyka z horrorów rzadko jest zbudowana tak jak inne klasyczne partytury filmowe, czyli w oparciu o jeden lub kilka powtarzających się w różnych aranżacjach tematów. Jakakolwiek melodia pojawiająca się w tle podczas oglądania takiego filmu mogłaby rozpraszać widza, przez co często stosowany tutaj element zaskoczenia odnosiłby mniejszy skutek. Dwaj nieznani mi wcześniej kompozytorzy: Johnny Klimek i Reinhold Heil wykonali naprawdę kawał dobrej roboty tworząc poprawną oprawę muzyczną dla tego filmu. Moją ocenę trzech nutek widniejących powyżej osobiście traktuję jako 3,5 / 5, będąc świadomym tego, że taki minimalizm w muzyce filmowej czasami jest konieczny zwłaszcza w horrorach. Nie można jednak zapominać, że takie płyty zawsze się trudno słucha i przebrnąć przez nie bez uszczerbku na nerwach może tylko naprawdę odporny i odważny słuchacz…
0 komentarzy