"Kto nigdy nie żył…" to debiut reżyserski Andrzeja Seweryna mający poprzez mękę i cierpienie jednostki ukazać sens i wartość życia ludzkiego oraz wiary. Zadanie to jest niełatwe tak w tworzeniu, jak i w odbiorze. Nie film mi tu jednak przyjdzie oceniać, a muzykę stworzoną przez najbardziej znanego obecnie polskiego kompozytora – Jana A.P. Kaczmarka. I choć produkcji tej nie było mi dane jeszcze obejrzeć, to już na wstępie pokuszę się o stwierdzenie, że muzyka stanowi na pewno jego wielką siłę, w pełni oddając atmosferę.
Tradycyjnie zacznę jednak od innej strony niż normalnie, czyli od piosenek Roberta Janowskiego, jakie towarzyszą reszcie partytury. Piosenki są 3, rozmieszczone bardzo trafnie na początku, mniej więcej po środku i pod koniec albumu. Są to piosenki o specyficznym klimacie, ale wszystkie bardzo poprawne. One, podobnie jak partytura, starają się przede wszystkim skupić na filmowych problemach i wyrazić to, co reżyser stara się zrobić w swoim dziele. Nie wysuwają się więc przed szereg, choć też i nie giną w nim. To porządnie skomponowane kawałki o łagodnej strukturze. Przyswaja się je bez problemu, choć oczywiście zależy co kto lubi. Mi najbardziej spodobała się ostatnia, tytułowa piosenka, która ma bardzo optymistyczny wydźwięk i jest też bardziej dynamiczna od poprzednich. Bardzo ładnie sprawuje się w niej potężny męski chór, który w drugiej połowie wyśpiewuje refren – zdecydowanie jedna z najjaśniejszych pozycji na płycie, a zapewne także w filmie. Pozostałe dwie również nie są smutne, ale raczej przypominają ballady, są bardziej stonowane, choć i do nich nie mam zastrzeżeń.
Jeśli zaś idzie o partyturę Kaczmarka, to jest ona bardzo spokojna. Oparta głównie na smyczkach i fortepianie oscyluje wokół jednego, czasem dwóch motywów. Motywy te prezentują nam już pierwsze dwa utwory na płycie. W "Preludium Miłosnym" dostajemy bardzo ładną, spokojną i trochę melancholijną melodię – właśnie taką miłosną. Z kolei "Jan" to motyw głównego bohatera oparty w sporej mierze o elektronikę. Tu melodia jest już mniej przyjemna, ambientowa niemalże, choć intryguje i przez to słucha się jej całkiem dobrze. Motywy te przewijają się dość często w różnych aranżacjach przez całą płytę. Wprawdzie motyw z "Jana" pojawia się w niezmienionej formie jeszcze tylko w "Ogień i Ucieczka" (notabene najbardziej wyrazista to ścieżka, ale o tym potem), ale wrażenie jego obecności i wpływu mamy przez cały czas.
Z innych instrumentów i tematów bardzo ładne zaznacza się obój i flet pojawiające się w kawałku "Klasztor", który jest bardzo przyjemną, sielską i, co zabrzmi może nieco dziwnie, bardzo polską melodią. Wszystko to powtarza i rozwija następujący po nim "Ogród Warzywny", a pewne melodie zeń są obecne także w bardzo emocjonalnym "Życie Zakonu" – moim skromnym zdaniem jednej z najlepszych ścieżek na płycie. Piękne rozwinięcie tematu, praca smyczków na najwyższych obrotach i chwytliwe tempo, to właśnie daje nam ten kawałek. A skoro już jesteśmy przy utworach najlepszych, to warto zatrzymać się przy wspomnianym "Ogień i Ucieczka". To najbardziej dramatyczna melodia z pośród wszystkich i w pewnym stopniu jedyny "action score" tutaj. Zaczyna się od przypomnienia tematu "Jan" w niezmienionej wersji. Potem dochodzą smyczki snujące się w okolicach tematu miłosnego, a w drugiej połowie także kotły dodające dynamiki i jeszcze więcej emocji.
Reszta ścieżek niczym specjalnym się nie wywyższa – jak mówiłem, całość oscyluje wokół wyżej wymienionych tematów i ich wariacji, w których czasem tych emocji jest mniej, a czasem niepomiernie więcej. Nie są to ścieżki i melodie, które rzucają na kolana, ale też i nie są niestrawne czy odpychające. Jednakże ich zbliżony wydźwięk, klimat i intonacja wraz z instrumentarium sprawiają, że całość jawi się zbyt jednolicie i monotonnie. Te 40 minut, jakie oferuje płyta, to czas moim zdaniem bardzo reprezentatywny. Trudno byłoby tu coś odjąć, ale i trudno powiedzieć czy któregoś z tych pozostałych tracków by brakowało, gdyby takie cięcia miały miejsce. To sprawia, że większość płyty pamięta się niestety poprzez pryzmat dwóch, trzech najlepszych melodii, albo nie pamięta się w ogóle. Nie jest to muzyka łatwa – choć słucha się jej całkiem dobrze, to jednak są momenty, przez które przejść jest trudniej i to nie ze względu na słabą słuchalność, a jej wydźwięk i intonację. Także album jako całość potrafi wymęczyć po kilkukrotnym przesłuchaniu, w związku z czym nie jest to pozycja, do której wraca się często (może poza paroma ścieżkami). Na pewno jest to udana ilustracja, za którą trudno w jakikolwiek sposób zganić kompozytora. Wszak Kaczmarek wywiązał się ze swojego zadania jak należy. To po prostu nie jest muzyka dla każdego i na każdą okazję. Należy się jej odpowiednie podejście, nastrój i odrobina dobrej woli. Mówiąc krótko: dla wytrwałych i lubiących twórczość Kaczmarka.
0 komentarzy