Jeden zwyczaj Amerykanie powinni przejąć po Japończykach – tworzenie Image Albumów, czyli zestawu utworów komponowanych już we wczesnym etapie powstawania filmu do szkiców, scenariusza, storyboardów. Dzięki temu obraz zyskuje głębszy związek z muzyką, tworzony bowiem zostaje nieco pod jej specyfikę, klimat i rytm. To oczywiście domena animacji, szkoda tylko, iż niefunkcjonująca w zachodnich studiach. Gdyby istniały Image Albumy do takich filmów jak „Wall-E”, „Jak wytresować smoka”, czy „Ratatuj” na pewno spotkałyby się z entuzjastycznym przyjęciem słuchaczy.
Na szczęście nie marzeniem a rzeczywistością są krążki z materiałem opracowanym do filmów Studia Ghibli. Joe Hisaishi w trakcie współpracy z Hayao Miyazakim stworzył szereg bardzo interesujących pozycji. Jego Image Albumy są zresztą bardzo bogate – obfite w piosenki, rozpisane na pełną orkiestrę, z często długimi, wielowarstwowymi utworami. Satoshi Takebe, któremu przyszło komponować na potrzeby filmu „Makowe wzgórze” Gorō Miyazakiego, wybrał zupełnie inną drogę.
Zaproponowany przez niego materiał jest przede wszystkim aranżacyjnie ascetyczny, składa się wyłącznie z utworów wykonywanych na fortepianie. To z pewnością bardziej ekonomiczna, chociaż nieco rozczarowująca formuła. Z drugiej strony, Takebe napisał niemal 30 różnorodnych tematów, które mogłyby śmiało służyć kilku produkcjom, zapewniając kompletną i barwną oprawę. W większym stopniu, niż przy Image Albumach Hisaishiego, czuć pewną szkicowość zaprezentowanych utworów, o dużym jednak, przy interesującej orkiestracji, potencjale.
Szczególnie silnie zarysowuje się liryczna strona kompozycji. „Makowe wzgórze”, gdy przegląda się początkowe rysunki i czyta zarys scenariusza, jawi się jako nieco sentymentalna, nostalgiczna historia miłosna. Takebe proponuje więc szereg łagodnych, rzewnych melodii – bardzo urokliwych, choć nieszczególnie oryginalnych. Z wysokich oktaw wydobywa ciepłą, tkliwą łzawość, pozbawioną jednak wrażenia tandety. Kilkoma tematami potrafi przy tym autentycznie poruszyć. Przepięknie brzmi romantyczne „Coquelicot 09” z falującym, zapętlonym akompaniamentem, rozbraja przesycone żarliwą czułością „Coquelicot 22".
Nie jest to jednak płyta jednego nastroju. Co prawda łagodny liryzm zdecydowanie przeważa, to pojawiają się liczne dynamiczne utwory o wyraźnie jazzowym sznycie (nr 04 i 11), skoczne melodyjki (07), ale także fragmenty na tyle elastycznie, że mogące dobrze służyć rozmaitym wątkom (numerek 23). W tym ostatnim wypadku trochę szkoda, iż tytuły poszczególnych utworów są tak enigmatyczne i nie dają żadnych tropów, do jakich elementów filmowego świata były pisane. Ciekawe na przykład, o czym myślał Takebe, gdy tworzył wyraźnie nawiązujący do estetyki nokturnu „Coquelicot 15”.
Istotną cechą jego kompozycji jest duża melodyjność zdecydowanej większości utworów. Do niemal każdego z nich wystarczy dopisać słowa, by powstała wpadająca w ucho, godna zapamiętania piosenka. Mimo tego dość długa płyta nieco się rozmywa. Jest to skutek jednorodnej aranżacji oraz w gruncie rzeczy niewielkiego stylistycznego zróżnicowania poszczególnych melodii. Emocjonalna amplituda, chociaż nie zupełnie płaska, również nie odchyla się w znaczący sposób.
Tym niemniej, przy odrobinie skupienia można wyłowić wszystkie interesujące tematy. Ze względu na ich obfitość, każdy powinien znaleźć kilka szczególnie do niego trafiających. Taka zresztą jest przecież rola Image Albumu. Takebe przygotował pakiet propozycji możliwych do swobodnego wykorzystania. Kilka utworów o podobnym nastroju można dopasować do tego samego wątku, większość może znacząco zmienić ciekawa orkiestracja. Dużo miejsca pozostawiono na inwencję reżysera. W końcu mamy doczynienia nie z ostatecznym dziełem, ale obietnicą. I to niewątpliwie obietnicą sukcesu.
0 komentarzy