Alan J. Pakula był jednym z najważniejszych, obecnie zapomnianych reżyserów kina amerykańskiego lat 70. Rozgłos przyniosła mu „trylogia paranoiczna”, w skład której wchodziły „Klute”, „Syndykat zbrodni” i „Wszyscy ludzie prezydenta”. W każdym chodziło o przekroczenie prawa wobec zła (spisek, morderstwo, inwigilacja), a twórca konsekwentnie budował poczucie zagrożenia oraz obsesji. Świetnie zagrane, z precyzyjnymi scenariuszami oraz mocną ręką reżysera, odniosły spory sukces artystyczny (łącznie pięć Oscarów), jak i komercyjny. A jak jest z warstwą muzyczną?
„Syndykat zbrodni” został wydany wcześniej wraz z „Maratończykiem” i był już opisywany. „Klute” i „Wszystkich ludzi…” postanowiono także wydać razem. I to właśnie edycja od Film Score Monthly jest podstawą tej recenzji. Zacznijmy od „Klute”. Film jest kryminałem, w którym prywatny detektyw John Klute (fantastyczny Donald Sutherland) prowadzi śledztwo w sprawie zaginięcia swojego przyjaciela i biznesmena. Jedyną poszlaką jest list do call-girl, Bree (zasłużenie nagrodzona Oscarem Jane Fonda). Całość skupia się na relacji tej dwójki, spychając wątek śledztwa na dalszy plan. Nie oznacza to, iż brakuje napięcia. Film ten był początkiem współpracy reżysera z debiutującym wówczas Michaelem Smallem.
Początkujący kompozytor zaskoczył wszystkich swoim podejściem. „Klute” oparte jest na dwóch motywach: miłosnym i dramatycznym. Pierwszy pojawia się już na samym początku, grany przez melancholijną trąbkę, której towarzyszy fortepian, gitara akustyczna i jazzowa perkusja. W ten sposób powoli budowana jest relacja między dwójką bohaterów, pochodzących z różnych światów. Jak sama nazwa wskazuje, jest on fundamentem wszelkiej liryki (krótkie „Walk to Casting Office”, „Nightmare” czy „Take Care of Me”).
Drugi temat pojawia się w „Main Title”, wygrywany przez nakładający na siebie fortepian oraz bardzo zapętlony ksylofon. Melodia obecna jest głównie w scenach, gdy słyszymy głos Bree z nagranej taśmy. W dalszej części dochodzi do tej kompozycji kobieca wokaliza, brzmiąca niczym kołysanka. Jednak nawet ona nie jest w stanie zmienić poczucia niepokoju. Motyw ten jest dość krótki („Phone Call Play Back”, „Cable After Goldfarb” czy „Cable’s First Office”), jednak istnieje także w dłuższej wersji, z bogatymi ozdobnikami perkusjonaliów („On The Roof” czy oparty na harfie „Dead Arlyn”). Chociaż na albumie pojawia się bardzo często, to jednak nie wywołuje znużenia czy irytacji. Szczególnie, gdy jest pomieszany z jazzem („Bree Followed on Street”) albo staje się bardziej nerwowy (wokaliza przypominająca syrenę alarmową w „Final Fight”).
Poza tymi motywami maestro stosuje różne stylistyki muzyczne, by podkreślić tło: elegancki jazz („Tea with Madame”, „Search for Arlyn Page”), bardziej rytmiczne disco zdominowane przez gitarę elektryczną („First Disco”) lub saksofon („Lingurin’s Disco”), walca z przewagą cymbałów („Goldfarb’s Records”) czy bardziej suspensowego popisu perkusyjno-smyczkowego („Drive from Arlyn’s”). Wszystko to dodaje smaku i kolorytu tej bardzo przystępnej oprawie, będącej prawdziwym popisem warsztatu Smalla.
Z kolei „Wszyscy ludzie prezydenta” to prawdziwa historia dziennikarzy Washington Post: Carla Bernsteina (Dustin Hoffmann) i Boba Woodwarda (Robert Redford), którzy prowadzili śledztwo w sprawie afery Watergate. Kiedy okazuje się, że włamanie do hotelu, gdzie miała siedzibę Partia Demokratyczna, zostało wykonana przez osoby ze służb specjalnych, sprawa nabiera bardzo niebezpiecznego kierunku. Film odniósł ogromny sukces, zdobywając m.in. cztery Oscary (w tym za scenariusz adaptowany i drugoplanową rolę Jasona Robardsa).
Tym razem muzyczną ilustrację przygotował opromieniony sukcesem „Rozmowy” David Shire. W przeciwieństwie do „Klute” jest to muzyka bardzo minimalistyczna. Czy może być inaczej, skoro na ponad dwugodzinny film przypada tylko pół godziny ilustracji, pojawiającej się po raz pierwszy dopiero po 50 minutach projekcji (scena przeglądania fiszek w bibliotece)?
Kompozycja ta jest oparta tylko na jednym temacie, który zostaje coraz bardziej rozbudowany w kolejnych utworach. Rozpisany na trąbkę wspieraną przez akustyczną gitarę, wolne smyczki w tle oraz delikatny fortepian. Najmocniej wybrzmiewa w „To Deep Throat I” czy „To Deep Throat II” (tutaj wybijają się smyczki). Czasami melodię przejmują dęte drewniane („Unifax”) i przestrzenne klawisze („The Creep List – V.1”). Sporadycznie pojawiają się bogatsze aranżacje (nakładające się na siebie gitary w „Creep Sequence 1”) oraz dochodzi do zmiany tempa (powolne „Paranoia Walk”). Najpełniej motyw ten wybrzmiewa w finale. Jego celem jest tylko i wyłącznie budowanie napięcia, co bez wątpienia się udaje. Ale poza ekranem dokonanie Shire’a może wprawić w znużenie (horrorowe „Limo Into White House”). Nawet nietypowe fragmenty (brzmienie akustycznej gitary w „John Haldelman Phone Call” czy nasilająca się perkusja w „Nixon Exit”) są tu tylko skromnym dodatkiem.
Wyjątkiem od reguły jest koncert Antonio Vivaldiego na dwie trąbki, włączony do kluczowej sceny rozmowy naszych bohaterów za pomocą… maszyny do pisania. Ten jeden fragment jest w stanie wznieść cały score na troszkę wyższy pułap. Niemniej jest to niemal w całości wypełnione underscorem dzieło, będące w filmie zaledwie delikatnym tłem.
Jak ocenić całe wydawnictwo? Z jednej strony bardzo dynamiczny, wręcz bogaty tematycznie i aranżacyjnie Small – z drugiej minimalistyczne, suspensowe granie Shire’a. Obydwie prace są przykładem tego, jak można budować na ekranie suspens, niekoniecznie w oczywisty sposób, z jakim kojarzony jest ten gatunek. Za każdym razem podskórnie czuć napięcie i niepokój, które idealnie współgrają z wydarzeniami ekranowymi. I za to jestem w stanie dać naciąganą czwórkę.
0 komentarzy