Michael Gordon Oldfield. Brytyjczyk, muzyk, kompozytor, multiinstrumentalista, przedstawiciel progresywnego rocka, ale także sięgający do brzmień folkowych czy muzyki pop. Twórca takich hitów popularnej muzyki jak "Moonlight Shadow", "Islands", "To France" czy "Innocent". Człowiek, który od swojego pierwszego solowego albumu "Tubular Bells", nagranego (podobnie jak chyba wszystkie inne) metodą dogrywania ścieżek, ma mnóstwo fanów na całym świecie. Po prostu Mike Oldfield. Można słuchać jego muzyki lub nie, ale talentu i pomysłów odmówić mu nie sposób.
Związki Mike'a Oldfielda z muzyką filmową są raczej skromne. Ot, pewien fragment z albumu "Tubular Bells" wykorzystano w "Egzorcyście". To samo spotkało jeszcze kilka innych utworów. Jednak jeden jedyny raz w swojej karierze Mike Oldfield skomponował całą ścieżkę dźwiękową do filmu kinowego. Było to w 1984 r. roku, a owym obrazem był oparty na autentycznych wydarzeniach, głośny dramat Rolanda Joffé pt. "Pola śmierci". Głównym bohaterem filmu jest Dith Pran, kambodżański przyjaciel i pomocnik amerykańskiego reportera Sydney'a Schanberga. Schanberg przybywa do Kambodży w roku 1972 jako korespondent "New York Times", by relacjonować walki między rządem a Czerwonymi Khmerami. Gdy w 1975 r. wojska Pol Pota przejmują władzę, Amerykanin musi uciekać. Nie udaje się to Pranowi, który złapany przez Czerwonych Khmerów trafia do obozu pracy, gdzie przechodzi prawdziwe piekło.
Jak piekło to zilustrował Mike Oldfield? Głównie za pomocą ambientowych, atonalnych, elektronicznych brzmień z dodatkiem perkusji i gitary elektrycznej, których sporo usłyszymy na albumie i których niestety nie specjalnie da się słuchać. Chociaż oczywiście nie wykluczam, że są maniacy lubujący się w takich fragmentach, jak "Evacuation", "Capture" czy "Execution", które przypominają nieco elektroniczne eksperymenty z underscore i action-score Maurice'a Jarre'a. Momentami użycie elektroniki w dość typowym stylu lat 80-tych może wydawać się nawet nieco kiczowate i rzecz jasna lekko tracące już myszką. Podobnie można powiedzieć o dwóch ostatnich utworach, które mają jednak ten plus, że są melodyjne i całkiem przyjemne. W obu mamy do czynienia z imitującą etniczne piszczałki elektroniką. "Etude" brzmi trochę jak Jean Michel Jarre, jednak ta akurat ścieżka jest syntezatorowo-folkową wariacją Oldfielda na temat utworu "Recuerdos de la Alhambra" autorstwa hiszpańskiego kompozytora Francisco Tárregi.
Na całe szczęście Mike Oldfield nie ogranicza się tylko do tematycznych, bądź atonalnych brzmień wybitnie w stylu tamtych lat. Do zaprezentowania ma też kilka niezłych fragmentów w bardziej, nazwijmy to, uniwersalnym czy "ponadczasowym" stylu i co ważne, ze sporym ładunkiem emocjonalnym. Jest to przede wszystkim ładny, dramatyczny, wykorzystujący flet, temat Prana (chociażby utwory pierwszy i czwarty) oraz poruszające "Requiem for a City" śpiewane przez chłopięcy chór z towarzyszeniem niskich głosów chóru operowego. Temat Prana znakomicie zostaje podany w utworze "Pran's Departure", gdzie po spokojnym początku przechodzi w króciutką, ale fantastyczną, bardzo dynamiczną i dość podniosłą aranżację. Jest to moim zdaniem najlepszy fragment tego soundtracka. Do tych ciekawych można zaliczyć jeszcze mocne "The Trek" oraz wracające do tematu głównego bohatera "The Boy's Burial/Pran Sees the Red Cross".
Soundtrack z "The Killing Fields" nie jest wybitnym przedstawicielem muzyki filmowej i na tym polu prezentuje się gorzej niż sam film, który został doceniony i nagradzany. Trudno też bym polecał album, którego połowa, jak nie więcej, to nie sprawdzająca się poza obrazem, elektroniczna ilustracja. Jednakże trzeba zauważyć, że Mike Oldfield – co by nie było nowicjusz na polu soundtracków – zachował tu, czy może wytworzył, swój własny styl. W wielu miejscach niedoskonały, ale jednak ciekawy, właśnie dlatego, że inny, nie będący kalką z bardziej doświadczonego kompozytora. Wtedy nie było to może nic niezwykłego, ale dziś w erze królujących w Hollywood temp-tracków? Poza tym, kilka fragmentów jest naprawdę niezłych i koniec końców, mimo wszystko żałować można, że przygoda Mike Oldfielda z muzyką filmową była tylko jednorazowa.
0 komentarzy