„…jest wyważoną mieszanką elegancji z dramatem i grozą…”
Był kiedyś czas, że w Polsce powstawały epickie produkcje historyczne. Po 1989 roku trudniej jest takie kino zrobić, a udane filmy w tym gatunku można policzyć na palcach jednej ręki. Próbę zmiany sytuacji podjął Filip Bajon w „Kamerdynerze”. Osadzona na terenie Prus pierwszej połowy wieku XX historia opowiada o relacjach między Polakami, Niemcami a Kaszubami, co skończyło się etniczną czystką w lesie piaśnickim. Mimo imponującej obsady, dopiętej do ostatniego szczegółu scenografii oraz klimatu powoli odchodzącego do lamusa świata, efekt był bardzo przeciętny. Opowieść jest prowadzona w sposób rwany i skokowy, nie ma za bardzo co grać, a wszystko wydaje się popłuczynami po „Magnacie”.
A jak na tym polu odnajduje się muzyka? Ma sporą przestrzeń i tworzy bardzo spójny klimat. Za ilustrację odpowiada bardzo rozchwytywany polski kompozytor, Antoni Komasa-Łazarkiewicz. Maestro miał doświadczenie przy produkcjach z dużym budżetem (m.in. „Miasto 44”), więc jego wybór nie był zaskoczeniem. Efekt jest na tyle udany, że otrzymał nagrodę na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Czyli muzyka musi być dobra, prawda?
Na płycie nie mogłem pozbyć się wrażenia pewnej monotematyczności, która wydaje się być skupiona na całej sytuacji wyjściowej. Jest coś na kształt motywu czy raczej zestawu przewijających się dźwięków, opartych na sinusoidzie. W tle przewijają się dęciaki (także drewniane) oraz smyczkowe pasaże i bębny, jednak zawsze prowadzi coś innego. Albo skrzypce („Pałac”), fortepian („Mateusz” czy „Kamerdyner”) lub różnego rodzaju instrumenty dęte („Wojna, panowie!”, „Mapa Europy”). Dość wolne tempo tych partii pozwala wejść w filmowy świat.
Tylko dlaczego, mimo pewnego podobieństwa poszczególnych utworów, tej muzyki słucha się tak dobrze? Są pewne detale, które urozmaicają monotonię. Dźwięki cymbałów („Mapa Europy”, „Kurt”), dodający dynamiki klawesyn („Fryderyk”), pełne ciepła flety („Chłopiec na posyłki”) czy bardzo niepokojące, wręcz złowrogie uderzenia fortepianu (końcówka „Kurt”, „Długie noże”, gdzie pod koniec wbija się perkusja). Mrok budowany jest także dzięki gwałtownym, niemal horrorowym wejściom wiolonczeli (początek „Wiesz, co o nas mówią?”).
Ale najbardziej ten mrok jest obecny w najdłuższym na płycie „Der Untergang”. Zaczyna się dość spokojnie od dźwięków fortepianu, który coraz bardziej zaczyna się nakładać na siebie. Po trzeciej minucie wchodzi wiolonczela, budując poczucie niepokoju, lecz zostaje zastąpiona przez smyczki oraz klawesyn. Fortepian zaczyna grać ciężej i mocniej, jakby to była ceremonia pogrzebowa, a wchodzące pod koniec łagodne cymbałki nie zmieniają nastroju aż do wyciszenia. W podobnym tonie, choć okraszona uderzeniami perkusji, jest „Piaśnica”, ilustrująca scenę rzezi Kaszubów. Tu już w połowie utworu panuje groza jak z horrorów (smyczki niczym syrena), przez co utwór nie pozwala o sobie zapomnieć.
Choć zdarzają się drobne przestoje, a monotonia czasem jest nieznośna, to jednak „Kamerdyner” jest wyważoną mieszanką elegancji z dramatem i grozą. Łazarkiewicz wyjątkowo dobrze odnajduje się w historycznej produkcji, choć bywa wymagający. Film promowała piosenka niejakiego Korteza, który ładnie uzupełnia się z resztą muzyki i potrafi poruszyć. Troszkę naciągane cztery nutki i czekam na kolejne prace kompozytora.
0 komentarzy